Czarownice Sparx wysyłają Laurę w przeszłość. Czarodziejka ostatkiem sił wydostaje się spod mocy zaklęcia i znajduje się w bombardowanym Londynie w roku 1940. W tym czasie rodzina Pevensie biegnie ukryć się do schronu, lecz Edmund cofa się do domu po zdjęcie ojca. Najstarszy z rodzeństwa, Piotr, biegnie, by go powstrzymać. W tym czasie Laura ucieka przez ulice Londynu. Znajduje się w pobliżu chłopców i postanawia ich trochę ochronić. Strąca z nieba dwa samoloty, ostatni podpalając. W tym momencie zastaje ją Piotr. Czarodziejka umyka w noc i wpada na oddział żołnierzy, którzy zabierają ją do schronu. Tam zajmują się nią dwie sanitariuszki. Po dyskusji postanowiono, że Laura zostanie wysłana do 'wuja' na wieś. Dziewczyna zasypia dręczona wątpliwościami. Czy uda się jej wrócić do swojego czasu?
Około szóstej rano pojawiły się sny. Laura zaczęła rzucać się na posłaniu, mamrotała coś o Idrix'ie... Żanette podeszła do niej i położyła rękę na jej czole. Było rozpalone.
- Nie jest
dobrze - powiedziała do Caroline. - Musimy zbić czymś gorączkę. Co proponujesz?
- Może niech się
najpierw wyśpi. W nocy wyglądała na wykończoną.
W tej chwili
Laura przebudziła się z krzykiem. Przez kilka sekund nie wiedziała gdzie się
znajduje, jednak zaraz sobie wszystko przypomniała.
- Co ty robisz?
- rzuciła oskarżycielskie pytanie w kierunku Żanette. - I gdzie są wszyscy?
- Michael z
oddziałem patrolują Londyn i pomagają rannym. Dziewczyny tez. Leż spokojnie,
chyba masz gorączkę, bo masz straszne wypieki na twarzy.
Laura zbyła to
machnięciem ręki. Miała teraz ważniejsze sprawy na głowie. Zapewne to reakcja
organizmu na nocna zabawę z magią - uwolnienie się spod zaklęcia i zniszczenie
samolotów; zużyła na to dużo swej magicznej esencji i pewnie minie trochę czasu
nim się ona zregeneruje. Przypomniała sobie coś. Przeszukała szybko kieszenie w
spodenkach, po czym triumfalnie wyciągnęła fiolkę z jakimś płynem.
- Wywar z kory
wierzby - oznajmiła sanitariuszkom. - Uśmierzy gorączkę.
Odkorkowała
butelkę po czym wypiła łyk. Sanitariuszki spojrzały na nią z uśmiechem.
- Ty chyba
kiedyś wygryziesz nas z roboty - zaśmiała się Caroline, lecz w myślach zadawała
sobie pytanie skąd ta mała tyle o wszystkim wie.
- Chcesz może
jakieś rzeczy na przebranie? - zadała pytanie Żanette, po czym, widząc
spojrzenie Laury, dodała - Chyba nie chcesz w takim stanie jechać do wuja?
Czarodziejka
spojrzała na swój strój i aż jęknęła. Na spodenkach miała ślady krwi, ziemi i
trawy, co niezbyt ładnie wyglądało. Jej bluzka nie była w lepszym stanie,
brudna i w kilku miejscach porwana. Jedynie trampki jakoś się prezentowały,
choć tez nosiły na sobie ślady nocnej ucieczki.
Nie czekając na
odpowiedz Żanette rzuciła jej zawiniątko z rzeczami. W odpowiedzi na pytające
spojrzenie Laury powiedziała:
- Jesteś mniej
więcej wzrostu mojej młodszej siostry, wiec, kiedy spałaś, skoczyłam do domu po
jakieś rzeczy dla ciebie - uśmiechnęła się do nastolatki.
- Dziękuję -
Laura również się uśmiechnęła, przeglądając jednocześnie rzeczy.
- Przebierz się
spokojnie i przyjdź do nas - rzekła Caroline i razem z druga sanitariuszka
wyszła z bunkra.
Czarodziejka
spojrzała na ubrania. Była tam brązowa spódniczka, biała koszula z marynarką,
również brązową, długie do pół łydki białe skarpetki, wszystko zgodne z
ówczesna modą. Laura skrzywiła się lekko. Nie przepadała za ciuchami z tamtych
czasów. Zanim się przebrała, ostrożnie rozwinęła bandaż na lewym kolanie.
Uśmiech rozjaśnił jej twarz, gdy ujrzała, że po ranie został tylko niewielki
strupek.
Dziewczyna
wstała z posłania i przeszła kilka kroków. Jej uśmiech stał się jeszcze
szerszy, gdy nie poczuła bólu. Pstryknęła palcami. Male zaklęcie i miała na
sobie nowe ubrania, nieco jednak inne niż te od Żanette. Nie chodziło o to, ze
jej się nie podobały, po prostu nie czułaby się w nich dobrze, to nie był też
jej styl. Zamiast brązowej miała spódniczkę w czarna i białą kratkę, białą
koszulę z długim rękawem i kołnierzykiem, zapinaną na czarne guziki, której dół
włożyła pod spódnicę, brązowe, przezroczyste rajstopy i jasnobrązowe półbuciki,
na małym koturnie. Zrezygnowała z marynarki. Po lewej stronie, grzywkę splotła
w mały warkoczyk, który na końcu podpięła spinką. Pasemko razem z reszta włosów
spięła frotką w luźny, niski kucyk,
który następnie przełożyła od góry między rozdzielonymi na pół włosami,
tworząc w ten sposób praktycznie jakby loczki. Do całości dodała małą, czarną,
podłużną torebkę, przewieszoną przez ramię, do której włożyła swój telefon,
buteleczkę z wywarem i średniej wielkości, różowe słuchawki Philips, które do
tej pory miała przyczepione do spodenek. Nie zabrakło tam również ołówka oraz
magicznie zmniejszonego szkicownika, z którymi dziewczyna praktycznie się nie
rozstawała.
Miała w nim
mnóstwo szkiców, ponieważ uwielbiała rysować. Były tam rysunki: od jej przyjaciółek
z Idrix w magicznej formie, przez sceny z walk oraz podczas przemiany, po jej
sny, marzenia i wyobrażenia, ale również wizje i wiele innych rzeczy.
Najbardziej uwielbiała rysować rzeczy związane z czarodziejkami, ich stroje, skrzydła,
wygląd, a także wilki, głównie rysowała elementy przemiany w nie.
Odczekała chwilę,
po czym wyszła na zewnątrz. Początkowo oślepiło ją słonce, ale po chwili
intensywnego mrugania, wzrok Laury przyzwyczaił się do światła. Usłyszała gwizd
Caroline i uśmiechnęła się lekko.
- Fiu, fiu, fiu.
Wyglądasz nieźle - powiedziała.
- Tak... - Żanette
patrzyła na nią uważnie - Nie wiedziałam, że moja siostra ma takie rzeczy.
Widząc jej
podejrzliwe spojrzenie, Laura bezgłośnie wyszeptała zaklęcie, które uśpiło
obawy pielęgniarki. Zobaczyła, że Caroline trzyma cos w ręku. Jakieś zawiniątko,
które wzbudziło niepokój u nastolatki, coś, co nie powinno tu być, a mimo to się
znalazło. Pielęgniarka speszyła się nieco widząc tak ubrana dziewczynę, ale i
to jej nie powstrzymało. Nieśmiało podeszła do nastolatki i wręczyła jej
pakunek mówiąc:
- To skromny
upominek dla ciebie. Nie wiem, czy będzie pasował, ale mam nadzieje, że ci się
spodoba.
Laura spojrzała
nieco podejrzliwie na brązowy papier przewiązany sznurkiem. Po krótkiej chwili
wahania wzięła paczkę, otworzyła i aż pisnęła z zachwytu. Natychmiast się
jednak opanowała. Papier spadł na ziemię, lecz nie przejmowała się nim. Patrzyła
tylko na jedno: czerwony płaszcz z kołnierzem, zapinany na guziki i
przewiązywany paskiem. Rząd czerwonych guzików był co prawda podwójny, lecz
płaszczyk zapinało się tylko na trzy. Był prawie taki sam, jak ten, który miała
w swoim czasie.
- Podoba ci się?
- spytała Caroline.
Laura nie była w
stanie wykrztusić słowa, więc tylko kiwnęła głową. Przełknęła ślinę i wyszeptała:
- Jest
przecudny. Dziękuję.
- Nie ma sprawy
- uśmiechnęła się do niej lekko Caroline. - Pogoda w Anglii bywa różna, wiec
pomyślałam sobie, że ci się przyda płaszcz.
Żanette
przerwała ich wymianę uśmiechów słowami:
- Jeżeli Laura
ma zdążyć na pociąg do wuja, to musimy iść powoli w kierunku stacji kolejowej.
***
Helena spojrzała
w oczy Łucji i, kończąc przywiązywanie karteczki, powiedziała do niej łagodnie:
- Uważaj by tego
nie zgubić Łusiu. To bardzo ważne.
Byli na dworcu kolejowym, wokół nich był tłum
rodzin, które także wysyłały w bezpieczne miejsce swoje pociechy. Pociąg już
stał przy peronie i niedługo miał odjechać. Słychać było gwar rozmów, pożegnania,
obietnice...
Kobieta wstała,
po czym przytuliła dziewczynkę. Reszta rodzeństwa patrzyła smutno na matkę.
- Wszystko będzie
dobrze, zobaczycie - uśmiechnęła się również smutno, patrząc na nich.
Zaczęła się ze
wszystkimi żegnać. Przytuliła po raz kolejny Łucje, potem Edmunda, który się
troszkę temu opierał, potem przyszła kolej na Piotra.
- Obiecaj mi, ze
będziesz się nimi opiekował - szepnęła mu na ucho.
- Obiecuję mamo
- odpowiedział, z trudem powstrzymując łzy, słychać to było w jego głosie.
Wzrok Heleny
spoczął na Zuzannie. Zbliżyła się do niej i zobaczyła łzy w oczach córki.
Przytuliła ją.
- Zuzanno - szepnęła
- bądź proszę grzeczna.
Dziewczyna skinęła
tylko głową. Łucja płakała cichutko, wiec Piotr podszedł do niej.
- Zobaczysz,
wszystko będzie dobrze - powiedział do niej. - Czekają nas super wakacje.
- Musicie już iść
kochani... Wszystko będzie dobrze, zobaczycie. Żegnajcie - powiedziała matka.
Piotr po raz
ostatni spojrzał na Helenę, która bezgłośnie przekazała mu 'idźcie'. Wziął więc
walizkę, pociągnął Łucję w kierunku pociągu, a reszta poszła za nim, również
dźwigając swoje bagaże. Zuzanna chciała złapać Edmunda za rękę, by się nie
zgubił, lecz ten wyszarpnął się z gniewnymi słowami, że sam da radę dojść do
pociągu. Rodzeństwo skierowało się w stronę kontrolerek. Piotr starał się nie
rozglądać, lecz gdy kątem oka spostrzegł maszerujących żołnierzy, przyciągnęli
jego całą uwagę i nie mógł oderwać od nich wzroku. Miał cichą nadzieję, że wśród
nich zobaczy ojca...
- Bilety
poproszę - domagała się kobieta stojąca przed nimi.
Zuzanna ze
złością wyrwała je z ręki starszego brata i podała rodaczce. Druga z kobiet
pospiesznie sprawdziła przyczepione do ich ubrań karteczki z adresem osoby, do
której zostali wysłani. Widząc, że Piotr zapatrzył się w żołnierzy, Zuzanna
westchnęła z irytacją. Szarpnęła go za rękaw i sprowadziła na ziemię. Chłopak
spojrzał na nią ze złością, lecz ona wytrzymała jego wzrok i patrząc w jego
oczy przekazała mu wiadomość 'Nie rób z siebie palanta. Chodź do tego pociągu'.
Jak zwykle chciała być dojrzalsza niż powinna osoba w jej wieku, zgrywała
'dorosłą', by nikt nie traktował jej jak jakiegoś bachora. Byli już prawie przy
wejściu. Dzieci tłoczyły się przy oknach, by pożegnać po raz ostatni rodziców.
Zamknięto za nimi drzwi. Zaraz mieli ruszać. Zuzanna wychyliła się przez okno,
w końcu namierzyła wzrokiem matkę i pomachała jej, a reszta rodzeństwa
wychyliła się za nią i również zaczęli machać.
***
Dwie kobiety i
nastolatka weszły pospiesznie na dworzec. Jeszcze chwila, a by się spóźniły. W
pewnym momencie, jakby na umówiony znak, pielęgniarki się zatrzymały. Dziewczyna
dopiero po kilku krokach się spostrzegła i również zatrzymała, jednocześnie
obracając.
- Czemu nie idziecie? - zapytała.
Sanitariuszki
spojrzały po sobie.
- Widzisz... -
Caroline nie wiedziała jak zacząć - jakby to powiedzieć... robimy to wbrew
rozkazom...
Czarodziejka
westchnęła. Rozkazy... znowu one. Jako Zwiadowczyni mogła omijać niewygodne
przepisy i polecenia, ale one... W sumie mogła im kazać, by z nią dalej poszły,
ale nie chciała wpływać zbytnio na przeszłość. Gdyby rozkazała im iść dalej, a
w tym czasie zdarzyłoby się cos strasznego, gdzie powinny pomóc... Czarodziejka
nie chciała nawet myśleć o niedoszłych konsekwencjach swojego egoizmu.
- Spokojnie,
rozumiem - uśmiechnęła się do nich. - Lećcie już.
- No więc... -
zaczęła Żanette - trzymaj się Lauro i powodzenia.
Dziewczynie
wpadło coś do głowy. Dzięki temu wszystko kiedyś zrozumieją.
- Wy również się
trzymajcie, gdy to wszystko się skończy i tylko będę mogła, to was odwiedzę.
- Tylko nie
narażaj się zbytnio - ostrzegła ją Caroline.
- Jasne, dam sobie rade - widząc, że
pielęgniarki nie wiedzą co dalej, dodała - pociąg już niedługo rusza. Musze lecieć.
Obiecuje, ze zobaczymy się jeszcze.
Uśmiechnęła się
po raz ostatni i zniknęła w tłumie.
- Przepraszam,
przepraszam, przepraszam – powtarzała lawirując między ludźmi.
Zbliżała się
powoli do wagonów, gdy natknęła się na barierki zagradzające przejście do pociągu.
* Nie no, po prostu świetnie! I co teraz? *
pomyślała i wsadziła ze złością ręce do kieszeni.
Jej dłoń natknęła
się na cos. Wyjęła ją i ze zdumieniem odkryła bilet oraz kartkę ze sznurkiem,
na której był adres profesora. Bilet miała cały czas w dłoni, kartkę przywiązała
sobie na płaszczyku i rozejrzała się. Tam niedaleko kontrolowano bilety i
wpuszczano ludzi do wagonów.
* Serio? * pomyślała, zaczynając
denerwować się, czarodziejka. * Oni na
serio nie mogli tego urządzić sprawniej? *
Znowu zaczęła
przepychać się wśród ludzi. Już nie była taka uprzejma, pomagała sobie trochę łokciami,
ale od czasu do czasu wciąż powtarzała przepraszam. W końcu udało jej się
dopchać do kontrolerek.
- Tickets
please. Bilety poproszę.
- Masz - Laura z
trudem powstrzymywała złość.
Zaczynała mieć dość
Londynu, tej stacji, w ogóle wszystkiego wokół. Druga kobieta sprawdziła karteczkę
z adresem i przepuściła ją dalej. Czarodziejka zauważyła, że przy oknach kłębią
się dzieciaki. Wzruszyła ramionami, weszła do środka jednego z bliższych początkowi
wagonów i od razu, nawet się nie zatrzymując, skierowała się w stronę
lokomotywy. Wszystkie przedziały były od strony przeciwnej do peronu. Były
tylko one i korytarzyk z oknami na peron. Gdy była już blisko lokomotywy, a ilość
dzieciarni zauważalnie się zmniejszyła, bo wszystkie chciały być jak najbliżej
gromady rodziców, zdecydowała się wejść do jednego z przedziałów. Nie miała żadnego
bagażu do umieszczenia na polce, wiec od razu usiadła pod oknem, tyłem do
kierunku podróży. Przedział był kompletnie pusty.
* Może to i
lepiej * pomyślała dziewczyna.
Miała dosyć tego
wszystkiego. Bez żalu opuszczała Londyn, nic jej z nim nie łączyło. Jedyne, co
ja martwiło to, to że tamten chłopak ją widział. Po stokroć wolałaby już być na
Silentix'ie i wysłuchiwać tyrady rodziców o jej 'wymykaniu się' niż być
zagubiona w czasie.
* I tak pewnie uznał, ze cos mu się przywidziało
* uspokajała samą siebie. * Albo zapomniał
już o nocy. Ja sama chętnie bym o tym zapomniała. *
Czarodziejka oparła
głowę o siedzenie, przymknęła oczy. Wtem wagonem szarpnęło. Nastolatka otworzyła
oczy i wyjrzała przez okno. Pociąg zaczął się rozpędzać. Drzwi przedziału otworzyły
się i bez słowa weszła piątka jakiś dzieciaków.
* To będzie długa podróż * skwitowała w myślach.
Nogi położyła na
metalowym pręcie biegnącym jakieś 10 cm nad podłogą, z torebki wyjęła
szkicownik i powiększyła go, lecz magii użyła tak, żeby nikt nic nie widział. Wzięła
ołówek i zaczęła kreślić podstawę do bazy. Miała genialny pomysł na rysunek.
***
Rodzeństwo machało
matce na pożegnanie. Jej słowa 'Żegnajcie! Wszystko będzie dobrze' już dawno zagłuszył
dźwięk maszyny. Wagonem szarpnęło, a pociąg ruszył. Gdy matka zniknęła im z
oczu, Piotr pociągnął Łucję ku korytarzowi.
- Chodźcie -
tylko tyle zdołał wykrztusić z siebie.
Łucja nie widziała
nawet dokąd ja prowadzi, ponieważ wzrok przysłoniły jej łzy. Minęła ledwie
chwila od rozstania, a ona już tęskniła za mamą. Piotr otworzył drzwi do przedziału
i wpuścił rodzeństwo. Siedzieli tam już chłopiec oraz dziewczynka. Nie odezwali
się ani słowem; zresztą można się było tego spodziewać. Edmund westchnął w
duchu. Miał dosyć tego wszystkiego. Piotr włożył ich walizki na specjalną półkę
nad siedzeniami, Edmund, by pokazać swoją wyższość, odmówił pomocy i sam położył
swoją walizkę, reszta w tym czasie usiadła. Lucja i Zuzanna razem z Edmundem po
jednej, Piotr po drugiej stronie, obok nieznajomych.
Edmund, który siedział
przy oknie zapatrzył się na widok. Pociąg wyjechał z miasta, dookoła nich były
zielone pola, a w oddali ciemny las, między nimi przebłyskiwała rzeka.
Co jakiś czas pociąg
zatrzymywał się na stacjach i wysiadały kolejne dzieci. Było straszliwie nudno.
W pewnym momencie
Piotr odłożył czytaną książkę, wstał i skierował się do drzwi.
- A ty dokąd? - zatrzymał
go zgryźliwy glos Edmunda.
- Idę się przejść.
Za chwile wracam.
Wyszedł i zamknął
pospiesznie za sobą drzwi przedziału, zanim zdążyli powiedzieć coś jeszcze.
Sam nie wiedział,
dlaczego wyszedł. To było jakieś wewnętrzne przeczucie, tak jak wtedy w nocy,
tyle ze tym razem nie dotyczyło ono niebezpieczeństwa. Zamiast na tył, jak z początku
zamierzał, poszedł w kierunku lokomotywy. Obojętnie przyglądał się dzieciakom w
przedziałach. Wtem zauważył pewną osobę. Jego serce zaczęło szybciej bić,
poruszone wspomnieniem z nocy...
***
Czarodziejka
prawie skończyła rysunek, brakowała jej już tylko jedna postać. Zdążyła narysować
siedem dziewcząt, czyli prawie cały klub Idrix. Ołówkiem delikatnie poprawiła
zarys skrzydeł Marceliny, dodając im efekt ruchu. Jej kompani z przedziału już
dawno wysiedli na okolicznych stacjach; była w nim sama.
Wtem drzwi uchyliły
się i wszedł chłopak.
- Mogę usiąść na
chwilę? - spytał.
Dziewczyna spojrzała
na niego, a jej serce zmyliło na sekundę rytm. To był ten chłopak z nocy!
Szybko odzyskała panowanie nad sobą. Wzruszyła ramionami i obojętnym tonem odpowiedziała:
- Jeśli
musisz?...
Laura wróciła
do szkicowania ostatniej postaci, którą była Izis. Chłopak zaś usiadł na
przeciwko niej i odchrząknął. W efekcie spojrzały nań intensywnie zielone oczy
z czarnymi obwódkami.
- No mów rzesz
wreszcie o co chodzi.
- Czy ty nie byłaś
w nocy koło mojego... hm... domu?
Uniosła w
zdumieniu prawą brew, nauczyła się tego od swojego dawnego mentora, Halta. Świetnie
udała zdziwienie.
- Chłopie, żebym
to ja najpierw wiedziała, gdzie ty mieszkasz. Z tego co wiem, Londyn jest dość duży.
Zagięła go tym. Chciał
coś jeszcze powiedzieć, ale zrezygnował. Zamiast tego spytał:
- Zabawny
przypadek, ze znaleźliśmy się w tym samym wagonie, prawda?
Laura spojrzała
na niego, po czym znów skierowała wzrok na rysunek i całkowicie poważnie odpowiedziała:
- Nie wierzę w
przypadki.
Piotr zamilkł,
lecz po chwili odezwał się:
- Skąd jesteś?
- Chodzi ci o
miasto czy kraj?
- Chyba i o to,
i o to - zająknął się.
- Ciężko to nazwać
miastem, bo pochodzę ze wsi, a przynajmniej tam się wychowałam. Nie będę mówić
nazwy, bo i tak nie wiedziałbyś, gdzie to jest. Wiedz tylko, że mieszkałam wcześniej
w III Rzeczpospolitej Polsce.
Piotr zmarszczył
brwi.
- Słyszałem o II
Rzeczpospolitej, ale o trzeciej?
- Ach, wybacz - rzuciła
zgryźliwie Laura. - Po wojnie to będzie Polska Rzeczpospolita Ludowa.
- O ile się skończy
- westchnął Piotr, nie dodając nic o tym 'wróżeniu przyszłości'.
- Skończy się - ucięła
czarodziejka - wytrzymaj jeszcze gdzieś 5 lat.
- Skąd wiesz? I
czemu wyjechałaś ze swojego kraju? - teraz naprawdę go zaintrygowała.
- Przeczucie? A może
cos więcej? Nie wiem - wzruszyła ramionami, kłamiąc i odpowiedziała na drugie z
pytań - Czemu wyjechałam? A ty byś nie wyjechał, gdyby ci grozili, ze jak nie ogłosisz,
ze jesteś Niemcem, to kulka w łeb i będziesz gryzł ziemię? - jej glos nabrał groźnego
tonu, podniosła głowę znad szkicownika i wpatrywała się w niego gniewnie, a jej
oczy przybrały barwę bardzo ciemnej zieleni.
Oczywiście nic
takiego się nie stało, ze zmuszono ja do wyjazdu, ale on nic o tym nie wiedział.
- Nie wyjechałbyś,
- kontynuowała - gdyby każdego dnia wisiała nad tobą groźba, że wyślą cię do Auschwitz
albo innego obozu? - nie miała pojęcia, czy w 1940 Hitler już budował obozy i wysyłał
tam ludzi, czy dopiero później to robił, lecz wysunęła ten argument. - Powiedz,
nie wyjechałbyś? Czuje się Polką i nie zamierzam się tego wyrzekać. Chcę, by mój
kraj przetrwał taki, jak go pamiętam, a nie z zaburzonego obrazu nazistów.
Prychnęła z
oburzeniem i wróciła do rysunków. Piotr zebrał się na odwagę.
- Co rysujesz?
- Nic, co by
ciebie dotyczyło - warknęła zatrzaskując szkicownik.
Siedzieli chwilę
w ciszy. Czarodziejka odetchnęła głęboko i odchrząknęła.
- Sorki... Po
prostu nie mam dziś najlepszego humoru, a to, dlaczego wyjechałam, obudziło we
mnie wspomnienia i złość na okupanta. Kiedy jestem zła, to mogę być trochę wredna.
Chłopak uśmiechnął
się lekko.
- Trochę? - uniósł
w zdumieniu brwi - Trochę bardzo wredna. Myślę, że dogadałabyś się z moim
bratem Edmundem. A tak w ogóle to jestem Piotr Pevensie.
- 'Mirage',
Laura 'Mirage' - przedstawiła się dziewczyna. - Dokąd was wysłali?
- Nas? - był
jakby trochę nieprzytomny po jej wywodzie, widać było, że jego myśli krążą
daleko.
- Wnioskuję, że
skoro mówiłeś o bracie, to wysłano was razem.
- Masz racje.
Mama wysłała nasza czwórkę...
- Czwórkę? - na
ustach Laury zagościł na chwilkę uśmiech. - Czyżbyś miał jeszcze dwóch braci?
- Nie, mam dwie
siostry - serce Laury znów zmyliło rytm.
* Czyżby to oni? Czwórka z przepowiedni?
Uchowajcie ich...* pomyślała.
- Mama wysłała
nas do pewnego profesora na wieś.
- Niech zgadnę, profesor Kirke?
- Skąd?...
- Przeczucie - zaśmiała
się cichutko, widząc jego zdumienie, po czym dodała - Tym razem żartuję. Przecież
masz karteczkę z adresem. Mnie wysłano do wuja.
- Czy nie chodzi
przypadkiem o tego profesora? - spytał rozchmurzając się.
Na samym początku
podroży zdjęła płaszcz, więc nie mógł zobaczyć adresu i skojarzyć faktów. W jej
oczach zatańczyły złote iskierki, lecz wziął to za skutek światła słonecznego.
- Raczej nie, to
byłby zbyt duży zbieg okoliczności - jego naiwność wprawiła ją w dobry humor - zresztą
przekonasz się... Może... Tak myślę, że powinieneś już wracać do rodzeństwa.
Beda się niepokoić.
- Nie sądzę, a
co, wyganiasz mnie? - odpowiedział.
- No idźże już -
nie odpowiedziała bezpośrednio na pytanie, ale nie odniósł wcale wrażenia, że
jest tak, jak zapytał, bo posłała mu przepiękny uśmiech - Spotkamy się jeszcze.
Obiecuję.
Spojrzał na nią
zdumiony.
- Wcale nie chciałem
od ciebie wymagać obietnicy - powiedział, ale wstał i zaczął kierować się do
drzwi.
- Ależ chciałeś,
chciałeś. Już ja dobrze znam chłopaków takich jak ty.
- Dlaczego
wszystkie dziewczyny są takie irytujące?
- Mam ci na to odpowiedzieć?
Bo uwielbiają wkurzać chłopaków - uśmiechnęła się - A teraz leć już.
Gdy tylko Piotr wyszedł,
jej uśmiech zniknął. Oparła głowę o szybę i westchnęła...
- Co ty
wyprawiasz Fairy?... Nie... Co JA robię?... W co ja pogrywam?... Chrońcie ich dobre
duchy...
***
Piotr wszedł do
ich przedziału jakiś dziwnie rozpromieniony.
- Gdzie żeś się podziewał
tak długo? - przywitała go Zuza.
- Nigdzie. Spacerowałem
sobie po pociągu - odparł bez zająknięcia.
Na razie nie chciał
nikomu mówić o dziewczynie, którą spotkał i o swoich podejrzeniach. Był prawie
pewien, że widział ją w nocy koło ich domu. Gdyby to powiedział, reszta na
pewno uznałaby go za wariata i wyśmiała. Był najstarszy, więc nie chciał się zbłaźnić
i obniżyć swojego autorytetu wobec rodzeństwa.
- A może wielki
pan Piotruś poznał jakąś śliczną panienkę, co? - rzucił zgryźliwie Edmund.
- Skąd ci to przyszło
do głowy? A może jesteś zazdrosny, że ja mam szansę znaleźć dziewczynę, a ty
nie??? - zripostował, zaczynając się denerwować.
- Dajcie już spokój
- przerwała im Łucja. - Nie pamiętacie już, że mama nie kazała nam się kłócić?
- Mamy tu nie ma
- odparł lekceważąco Edmund.
- Co nie
oznacza, że macie łamać jej polecenia - broniła swego Łucja.
- Łucja ma racje
- poparła ją Zuzanna. - Zresztą, jaki wizerunek naszej rodziny kreujecie w
oczach innych - w tym miejscu wzrokiem wskazała na dwoje dzieci w ich
przedziale.
Akurat wtedy pociąg
zatrzymał się na kolejnej stacji. Dziewczynka na oko jedenasto-, dwunastoletnia
i dziewięcioletni chłopczyk wzięli swoje bagaże i wyszli z przedziału.
Edmund uniósł
brwi i uśmiechnął się triumfalnie.
- A teraz?
Zuzanna zamiast odpowiedzieć
powróciła do książki, którą czytała, Łucja przytuliła się do niej, Piotr przymknął
oczy i oparł głowę o siedzenie, jakby miał wszystkiego dosyć, a Edmund zaczął wyglądać
z niepokojem przez okno. Wypatrywał towarzyszy podroży. Odnalazł wzrokiem dziewczynkę.
Była przy niej kobieta w średnim wieku, w dwóch palcach trzymała karteczkę z
adresem i wpatrywała się w nią tak, jakby ktoś podsunął jej worek
kompostownika, a nie dziewczynkę. W końcu puściła ją, wzruszyła ramionami i
kazała dziecku iść.
A nóż trafią też
do takiej osoby, która będzie się nimi
opiekować 'z przymusu' i będzie dla nich okropna? Ta myśl strasznie go dręczyła
i nawet piękny, słoneczny dzień nie poprawiał mu nastroju. Wiedział, że jeszcze
kilka (może dziesięć, maksimum piętnaście?) stacji i nadejdzie ich kolej, by
wysiadać. Wywołają ich, by wysiedli. Już konduktorzy o to zadbają, żeby
wysiedli kiedy trzeba. Zostali sami w przedziale. Nawet Piotr wrócił do swojej
lektury i zapomniał o całym świecie.
***
Dziewczyna zdjęła
swoje słuchawki. Nie dałaby rady słuchać ani jednej nuty więcej. Od kiedy wyszedł
Piotr, zaczęła ją strasznie boleć głowa. Nie miała już ochoty rysować, więc schowała
szkicownik i przybory. Musiała coś z tym zrobić. Wzięła kartkę z adresem, bilet
i oczywiście swoją torebkę. Wyszła na korytarz i spotkała jednego z pracowników.
- Przepraszam - odezwała
się i pokazała mu kartkę z adresem - jak daleko jeszcze?
- Hm... - młody mężczyzna
zamyślił się na chwilę - jeszcze sześć stacji plus twój przystanek. Na tej siódmej
od teraz będziesz wysiadać.
- Ok, dzięki.
Szybko wróciła
do przedziału i założyła płaszczyk, a kartkę z powrotem przywiązała. Usiadła
przodem do kierunku jazdy i wypatrywała następnej stacji. Gdy ujrzała ją na
horyzoncie, wstała i szybko wyszła z przedziału, kierując się do przejścia
miedzy wagonami, gdzie spotkała innego pracownika.
- A ty dokąd? - zapytał znudzony.
- Wysiadam
tutaj.
Spojrzał na jej kartkę
z adresem i uniósł brwi.
- Wcale nie,
jeszcze kilka stacji.
- Kiedy ja musze
wysiąść - jej glos przybrał błagalny ton, pociąg zaczął zwalniać, miała tylko
kilka chwil - proszę... Mówiłam wujowi, ze pozałatwiam kilka spraw i dotrę do
niego.
- Nie. Przykro
mi, ale będziesz musiała obyć się bez tych spraw.
- Uwierz mi, nie
chciałam tego robić - westchnęła.
- Czego? - zainteresował
się.
- A już
niczego... Przypomniałam sobie, ze przecież nie wie pan, kim jestem...
Gdy tylko pociąg
się zatrzymał, udała że chce odejść do przedziału, lecz mężczyzna ją zatrzymał.
- Kim jesteś? - złapał
haczyk.
- Kimś ważnym, a
teraz nartka! - zawołała, otworzyła szybko drzwi i wyskoczyła z pociągu, pokonując
szybko barierki i łączenia wagonów; nie bawiła się w grzeczną dziewczynkę, po
prostu przez nie przeskoczyła.
- Wracaj tutaj!
- mężczyzna chciał za nią iść, ale czarodziejka poruszyła palcami, rzucając zaklęcie
i drzwi zamknęły mu się przed nosem.
Zaśmiała się i poszła
głębiej na stację. To było takie dziecinnie proste. Dzieciaki powoli odchodziły.
Wiedziała, że te
wydarzenia przyciągną jego uwagę. W końcu za ciche to nie było. Odszukała jego
przedział i powolutku poszła w tamta stronę. Pociąg miał właśnie ruszać, gdy spojrzał
na nią. Widziała również, że reszta jego rodzeństwa na nią patrzy. Uśmiechnęła się
słodko i pomachała Piotrowi. Spłonął buraka, ale nieśmiało jej odmachał. Wybuchła
śmiechem. Pociąg ruszył, a ona odwróciła się i pomaszerowała przez wioskę w
kierunku lasu. Miała kilka kilometrów do przebiegnięcia.
Gdy miała
pewność, że nikt jej nie zobaczy, przemieniła się w wilka. Rozciągnęła się z
zadowoleniem i zaczęła biec. Las miał tysiące woni. Dobrze wiedziała, którędy
ma biec. Myślała, jak to cudnie jest mieć taką moc. I w dodatku minął ból głowy.
I tak będzie u
profesora przed rodzeństwem. Pociąg jechał okrężną drogą i miał po drodze
jeszcze kilka stacji. Dobrze, nie chciała bowiem, by oni wchodzili jej w drogę,
mogliby nabrać podejrzeń. Miała do pogadania z profesorem.
***
Cała czwórka
drgnęła, gdy usłyszała krzyk mężczyzny.
- Wracaj tutaj!
Odpowiedzią był
tylko dźwięk gwałtownie zamykanych drzwi do wagonu.
- Co to było? -
spytała przestraszona Lucja.
- Na pewno nic
ważnego - uspokoiła ją Zuzanna i powróciła do książki.
Chłopcy nie byli jednak tego tacy pewni.
Edmund uporczywie wpatrywał się przez okno.
- Spójrzcie -
powiedział w pewnym momencie.
Rodzeństwo
wyjrzało przez okno. Piotr zamrugał ze zdziwienia. Laura! Przecież mógł się
domyślić, że ta dziewczyna zawsze ma swoje szalone pomysły. Jednocześnie poczuł
ukłucie żalu, że jednak nie jedzie ona do profesora Kirka, tak jak oni. Uśmiechnęła
się, Piotr był prawie pewien, że do niego, i pomachała mu. Chłopak zaczerwienił
się i nieśmiało odmachał. Widział, że zaśmiała się, widząc to. Wagonem
szarpnęło, pociąg ruszył, a czarodziejka zniknęła mu z oczu.
- Kto to był? -
spytała Zuzanna.
- Nie poznałeś
żadnej panienki, co? - dogryzał mu Edmund.
- Dajcie spokój!
- Piotr zaczynał się irytować. - Nie mam pojęcia, co to była za dziewczyna!
Widziałem ją pierwszy raz na oczy tutaj, przed chwilą.
- Ta, jasne, a
ja jestem Święty Mikołaj - zakpił młodszy brat.
Piotr
spiorunował go wzrokiem, tak że ten nie odezwał się więcej, choć miał na to
wielka ochotę. Milczeli przez resztę podroży.
***
Biała wadera
otrząsnęła się z wilgoci. Stała w cieniu drzew, w pobliżu dużego, starego domu.
Patrzyła, jak kobieta wychodzi, a po chwili ujrzała ją, gdy wyjechała bryczką.
Zapewne po tamte dzieciaki. Gdyby to było możliwe, skrzywiłaby się, widząc jak
tamta uderzyła klacz batem. Jeszcze za to zapłaci. Wilczyca była kategorycznie
przeciwna używaniu tego narzędzia. Gdy tylko kobieta zniknęła jej z oczu,
przemieniła się.
Laura spojrzała
na swój strój i skrzywiła się. Dość spódnicy jak na jeden dzien. W dodatku buty
zaczynały obcierać jej piety. Pstryknęła palcami, rzucając zaklęcie. Jej
dotychczasowe ubranie zmieniło się na niebieskie jeansy, zieloną bluzkę z
ptakami z Angry Birds oraz niebieskie trampki, a włosy magicznie splotła w
warkocz.
Torebeczka
zniknęła, telefon znalazł się w kieszeni spodni, a resztę dziewczyna zmieniła w
energie i wysłała do środkowej części Kamienia Ziemi. Bardzo często tak robiła,
gdy nie chciała by ważne rzeczy nie wpadły w niepowołane ręce.
Odetchnęła głęboko
i podeszła do drzwi. Uchyliła je cichutko i weszła do środka. Nie powinien mieć
jej tego za złe. W końcu znal charakter czarodziejki. Dziewczyna skierowała się
ku schodom, lecz podłoga zaskrzypiała i przyciągnęła uwagę domownika.
Dziewczyna zamarła, słysząc kroki.
- Pani Mcready?
Zapomniała pani czegoś? - rozległ się blisko męski głos.
Laura nie
odezwała się ani słowem, tylko czekała bez ruchu.
- Mówiłem pani
po stokroć, żeby przygotowała pani sobie listę rzeczy, które potrze... - mężczyzna
przerwał, widząc dziewczynę. - O mój... - nie dokończył, będąc w wielkim szoku.
- Czy to... nie, to niemożliwe...
Filiżanka z
herbatą, która dotychczas trzymał w ręce, spadła na podłogę razem ze
spodeczkiem i rozbiła się.
Dziewczyna uśmiechnęła
się, lecz nie był to uśmiech radosny. Mimo iż jej usta rozciągnięte były w
niewymuszonym uśmiechu, to oczy pozostawały ponure.
- Witaj
Digory...
***
Okay, po przeszło miesiącu udało się. Przeżyłam w czasie pisania dwa kryzysy, ale dokończyłam.
Troszkę dłuższe od poprzednich, ale mam nadzieję, że Wam się spodoba. Dla przypomnienia na początku dałam (tak jak w LOK) krótkie streszczenie poprzednich opowiadań.
super. !
OdpowiedzUsuńWspaniały rozdział. Nie mogę się doczekać kolejnego.
OdpowiedzUsuńkiedy będzie kolejny i czy będą obrazki
OdpowiedzUsuńSama się zastanawiam, kiedy będzie. Strasznie mnie wciągnęło :)
Usuń