niedziela, 5 lipca 2015

Rozdział 2 'Podróż w nieznane'

W poprzednim rozdziale:
Czarownice Sparx wysyłają Laurę w przeszłość. Czarodziejka ostatkiem sił wydostaje się spod mocy zaklęcia i znajduje się w bombardowanym Londynie w roku 1940. W tym czasie rodzina Pevensie biegnie ukryć się do schronu, lecz Edmund cofa się do domu po zdjęcie ojca. Najstarszy z rodzeństwa, Piotr, biegnie, by go powstrzymać. W tym czasie Laura ucieka przez ulice Londynu. Znajduje się w pobliżu chłopców i postanawia ich trochę ochronić. Strąca z nieba dwa samoloty, ostatni podpalając. W tym momencie zastaje ją Piotr. Czarodziejka umyka w noc i wpada na oddział żołnierzy, którzy zabierają ją do schronu. Tam zajmują się nią dwie sanitariuszki. Po dyskusji postanowiono, że Laura zostanie wysłana do 'wuja' na wieś. Dziewczyna zasypia dręczona wątpliwościami. Czy uda się jej wrócić do swojego czasu?

Około szóstej rano pojawiły się sny. Laura zaczęła rzucać się na posłaniu, mamrotała coś o Idrix'ie... Żanette podeszła do niej i położyła rękę na jej czole. Było rozpalone.
   - Nie jest dobrze - powiedziała do Caroline. - Musimy zbić czymś gorączkę. Co proponujesz?
   - Może niech się najpierw wyśpi. W nocy wyglądała na wykończoną.
   W tej chwili Laura przebudziła się z krzykiem. Przez kilka sekund nie wiedziała gdzie się znajduje, jednak zaraz sobie wszystko przypomniała.
   - Co ty robisz? - rzuciła oskarżycielskie pytanie w kierunku Żanette. - I gdzie są wszyscy?
   - Michael z oddziałem patrolują Londyn i pomagają rannym. Dziewczyny tez. Leż spokojnie, chyba masz gorączkę, bo masz straszne wypieki na twarzy.
   Laura zbyła to machnięciem ręki. Miała teraz ważniejsze sprawy na głowie. Zapewne to reakcja organizmu na nocna zabawę z magią - uwolnienie się spod zaklęcia i zniszczenie samolotów; zużyła na to dużo swej magicznej esencji i pewnie minie trochę czasu nim się ona zregeneruje. Przypomniała sobie coś. Przeszukała szybko kieszenie w spodenkach, po czym triumfalnie wyciągnęła fiolkę z jakimś płynem.
   - Wywar z kory wierzby - oznajmiła sanitariuszkom. - Uśmierzy gorączkę.
   Odkorkowała butelkę po czym wypiła łyk. Sanitariuszki spojrzały na nią z uśmiechem.
   - Ty chyba kiedyś wygryziesz nas z roboty - zaśmiała się Caroline, lecz w myślach zadawała sobie pytanie skąd ta mała tyle o wszystkim wie.
   - Chcesz może jakieś rzeczy na przebranie? - zadała pytanie Żanette, po czym, widząc spojrzenie Laury, dodała - Chyba nie chcesz w takim stanie jechać do wuja?
   Czarodziejka spojrzała na swój strój i aż jęknęła. Na spodenkach miała ślady krwi, ziemi i trawy, co niezbyt ładnie wyglądało. Jej bluzka nie była w lepszym stanie, brudna i w kilku miejscach porwana. Jedynie trampki jakoś się prezentowały, choć tez nosiły na sobie ślady nocnej ucieczki.
   Nie czekając na odpowiedz Żanette rzuciła jej zawiniątko z rzeczami. W odpowiedzi na pytające spojrzenie Laury powiedziała:
   - Jesteś mniej więcej wzrostu mojej młodszej siostry, wiec, kiedy spałaś, skoczyłam do domu po jakieś rzeczy dla ciebie - uśmiechnęła się do nastolatki.
   - Dziękuję - Laura również się uśmiechnęła, przeglądając jednocześnie rzeczy.
   - Przebierz się spokojnie i przyjdź do nas - rzekła Caroline i razem z druga sanitariuszka wyszła z bunkra.
   Czarodziejka spojrzała na ubrania. Była tam brązowa spódniczka, biała koszula z marynarką, również brązową, długie do pół łydki białe skarpetki, wszystko zgodne z ówczesna modą. Laura skrzywiła się lekko. Nie przepadała za ciuchami z tamtych czasów. Zanim się przebrała, ostrożnie rozwinęła bandaż na lewym kolanie. Uśmiech rozjaśnił jej twarz, gdy ujrzała, że po ranie został tylko niewielki strupek.
   Dziewczyna wstała z posłania i przeszła kilka kroków. Jej uśmiech stał się jeszcze szerszy, gdy nie poczuła bólu. Pstryknęła palcami. Male zaklęcie i miała na sobie nowe ubrania, nieco jednak inne niż te od Żanette. Nie chodziło o to, ze jej się nie podobały, po prostu nie czułaby się w nich dobrze, to nie był też jej styl. Zamiast brązowej miała spódniczkę w czarna i białą kratkę, białą koszulę z długim rękawem i kołnierzykiem, zapinaną na czarne guziki, której dół włożyła pod spódnicę, brązowe, przezroczyste rajstopy i jasnobrązowe półbuciki, na małym koturnie. Zrezygnowała z marynarki. Po lewej stronie, grzywkę splotła w mały warkoczyk, który na końcu podpięła spinką. Pasemko razem z reszta włosów spięła frotką w luźny, niski kucyk,  który następnie przełożyła od góry między rozdzielonymi na pół włosami, tworząc w ten sposób praktycznie jakby loczki. Do całości dodała małą, czarną, podłużną torebkę, przewieszoną przez ramię, do której włożyła swój telefon, buteleczkę z wywarem i średniej wielkości, różowe słuchawki Philips, które do tej pory miała przyczepione do spodenek. Nie zabrakło tam również ołówka oraz magicznie zmniejszonego szkicownika, z którymi dziewczyna praktycznie się nie rozstawała.
   Miała w nim mnóstwo szkiców, ponieważ uwielbiała rysować. Były tam rysunki: od jej przyjaciółek z Idrix w magicznej formie, przez sceny z walk oraz podczas przemiany, po jej sny, marzenia i wyobrażenia, ale również wizje i wiele innych rzeczy. Najbardziej uwielbiała rysować rzeczy związane z czarodziejkami, ich stroje, skrzydła, wygląd, a także wilki, głównie rysowała elementy przemiany w nie.
   Odczekała chwilę, po czym wyszła na zewnątrz. Początkowo oślepiło ją słonce, ale po chwili intensywnego mrugania, wzrok Laury przyzwyczaił się do światła. Usłyszała gwizd Caroline i uśmiechnęła się lekko.
   - Fiu, fiu, fiu. Wyglądasz nieźle - powiedziała.
   - Tak... - Żanette patrzyła na nią uważnie - Nie wiedziałam, że moja siostra ma takie rzeczy.
   Widząc jej podejrzliwe spojrzenie, Laura bezgłośnie wyszeptała zaklęcie, które uśpiło obawy pielęgniarki. Zobaczyła, że Caroline trzyma cos w ręku. Jakieś zawiniątko, które wzbudziło niepokój u nastolatki, coś, co nie powinno tu być, a mimo to się znalazło. Pielęgniarka speszyła się nieco widząc tak ubrana dziewczynę, ale i to jej nie powstrzymało. Nieśmiało podeszła do nastolatki i wręczyła jej pakunek mówiąc:
   - To skromny upominek dla ciebie. Nie wiem, czy będzie pasował, ale mam nadzieje, że ci się spodoba.
   Laura spojrzała nieco podejrzliwie na brązowy papier przewiązany sznurkiem. Po krótkiej chwili wahania wzięła paczkę, otworzyła i aż pisnęła z zachwytu. Natychmiast się jednak opanowała. Papier spadł na ziemię, lecz nie przejmowała się nim. Patrzyła tylko na jedno: czerwony płaszcz z kołnierzem, zapinany na guziki i przewiązywany paskiem. Rząd czerwonych guzików był co prawda podwójny, lecz płaszczyk zapinało się tylko na trzy. Był prawie taki sam, jak ten, który miała w swoim czasie.
   - Podoba ci się? - spytała Caroline.
   Laura nie była w stanie wykrztusić słowa, więc tylko kiwnęła głową. Przełknęła ślinę i wyszeptała:
   - Jest przecudny. Dziękuję.
   - Nie ma sprawy - uśmiechnęła się do niej lekko Caroline. - Pogoda w Anglii bywa różna, wiec pomyślałam sobie, że ci się przyda płaszcz.
    Żanette przerwała ich wymianę uśmiechów słowami:
    - Jeżeli Laura ma zdążyć na pociąg do wuja, to musimy iść powoli w kierunku stacji kolejowej.
***
   Helena spojrzała w oczy Łucji i, kończąc przywiązywanie karteczki, powiedziała do niej łagodnie:
   - Uważaj by tego nie zgubić Łusiu. To  bardzo ważne.
   Byli na dworcu kolejowym, wokół nich był tłum rodzin, które także wysyłały w bezpieczne miejsce swoje pociechy. Pociąg już stał przy peronie i niedługo miał odjechać. Słychać było gwar rozmów, pożegnania, obietnice...
   Kobieta wstała, po czym przytuliła dziewczynkę. Reszta rodzeństwa patrzyła smutno na matkę.
   - Wszystko będzie dobrze, zobaczycie - uśmiechnęła się również smutno, patrząc na nich.
   Zaczęła się ze wszystkimi żegnać. Przytuliła po raz kolejny Łucje, potem Edmunda, który się troszkę temu opierał, potem przyszła kolej na Piotra.
   - Obiecaj mi, ze będziesz się nimi opiekował - szepnęła mu na ucho.
   - Obiecuję mamo - odpowiedział, z trudem powstrzymując łzy, słychać to było w jego głosie.
   Wzrok Heleny spoczął na Zuzannie. Zbliżyła się do niej i zobaczyła łzy w oczach córki. Przytuliła ją.
   - Zuzanno - szepnęła - bądź proszę grzeczna.
   Dziewczyna skinęła tylko głową. Łucja płakała cichutko, wiec Piotr podszedł do niej.
   - Zobaczysz, wszystko będzie dobrze - powiedział do niej. - Czekają nas super wakacje.
   - Musicie już iść kochani... Wszystko będzie dobrze, zobaczycie. Żegnajcie - powiedziała matka.
   Piotr po raz ostatni spojrzał na Helenę, która bezgłośnie przekazała mu 'idźcie'. Wziął więc walizkę, pociągnął Łucję w kierunku pociągu, a reszta poszła za nim, również dźwigając swoje bagaże. Zuzanna chciała złapać Edmunda za rękę, by się nie zgubił, lecz ten wyszarpnął się z gniewnymi słowami, że sam da radę dojść do pociągu. Rodzeństwo skierowało się w stronę kontrolerek. Piotr starał się nie rozglądać, lecz gdy kątem oka spostrzegł maszerujących żołnierzy, przyciągnęli jego całą uwagę i nie mógł oderwać od nich wzroku. Miał cichą nadzieję, że wśród nich zobaczy ojca...
   - Bilety poproszę - domagała się kobieta stojąca przed nimi.
   Zuzanna ze złością wyrwała je z ręki starszego brata i podała rodaczce. Druga z kobiet pospiesznie sprawdziła przyczepione do ich ubrań karteczki z adresem osoby, do której zostali wysłani. Widząc, że Piotr zapatrzył się w żołnierzy, Zuzanna westchnęła z irytacją. Szarpnęła go za rękaw i sprowadziła na ziemię. Chłopak spojrzał na nią ze złością, lecz ona wytrzymała jego wzrok i patrząc w jego oczy przekazała mu wiadomość 'Nie rób z siebie palanta. Chodź do tego pociągu'. Jak zwykle chciała być dojrzalsza niż powinna osoba w jej wieku, zgrywała 'dorosłą', by nikt nie traktował jej jak jakiegoś bachora. Byli już prawie przy wejściu. Dzieci tłoczyły się przy oknach, by pożegnać po raz ostatni rodziców. Zamknięto za nimi drzwi. Zaraz mieli ruszać. Zuzanna wychyliła się przez okno, w końcu namierzyła wzrokiem matkę i pomachała jej, a reszta rodzeństwa wychyliła się za nią i również zaczęli machać.
***
   Dwie kobiety i nastolatka weszły pospiesznie na dworzec. Jeszcze chwila, a by się spóźniły. W pewnym momencie, jakby na umówiony znak, pielęgniarki się zatrzymały. Dziewczyna dopiero po kilku krokach się spostrzegła i również zatrzymała, jednocześnie obracając.
   - Czemu nie idziecie? - zapytała.
   Sanitariuszki spojrzały po sobie.
   - Widzisz... - Caroline nie wiedziała jak zacząć - jakby to powiedzieć... robimy to wbrew rozkazom...
   Czarodziejka westchnęła. Rozkazy... znowu one. Jako Zwiadowczyni mogła omijać niewygodne przepisy i polecenia, ale one... W sumie mogła im kazać, by z nią dalej poszły, ale nie chciała wpływać zbytnio na przeszłość. Gdyby rozkazała im iść dalej, a w tym czasie zdarzyłoby się cos strasznego, gdzie powinny pomóc... Czarodziejka nie chciała nawet myśleć o niedoszłych konsekwencjach swojego egoizmu.
   - Spokojnie, rozumiem - uśmiechnęła się do nich. - Lećcie już.
   - No więc... - zaczęła Żanette - trzymaj się Lauro i powodzenia.
   Dziewczynie wpadło coś do głowy. Dzięki temu wszystko kiedyś zrozumieją.
   - Wy również się trzymajcie, gdy to wszystko się skończy i tylko będę mogła, to was odwiedzę.
   - Tylko nie narażaj się zbytnio - ostrzegła ją Caroline.
   - Jasne, dam sobie rade - widząc, że pielęgniarki nie wiedzą co dalej, dodała - pociąg już niedługo rusza. Musze lecieć. Obiecuje, ze zobaczymy się jeszcze.
   Uśmiechnęła się po raz ostatni i zniknęła w tłumie.
   - Przepraszam, przepraszam, przepraszam – powtarzała lawirując między ludźmi.
   Zbliżała się powoli do wagonów, gdy natknęła się na barierki zagradzające przejście do pociągu.
   * Nie no, po prostu świetnie! I co teraz? * pomyślała i wsadziła ze złością ręce do kieszeni.
   Jej dłoń natknęła się na cos. Wyjęła ją i ze zdumieniem odkryła bilet oraz kartkę ze sznurkiem, na której był adres profesora. Bilet miała cały czas w dłoni, kartkę przywiązała sobie na płaszczyku i rozejrzała się. Tam niedaleko kontrolowano bilety i wpuszczano ludzi do wagonów.
   * Serio? * pomyślała, zaczynając denerwować się, czarodziejka. * Oni na serio nie mogli tego urządzić sprawniej? *
   Znowu zaczęła przepychać się wśród ludzi. Już nie była taka uprzejma, pomagała sobie trochę łokciami, ale od czasu do czasu wciąż powtarzała przepraszam. W końcu udało jej się dopchać do kontrolerek.
   - Tickets please. Bilety poproszę.
   - Masz - Laura z trudem powstrzymywała złość.
   Zaczynała mieć dość Londynu, tej stacji, w ogóle wszystkiego wokół. Druga kobieta sprawdziła karteczkę z adresem i przepuściła ją dalej. Czarodziejka zauważyła, że przy oknach kłębią się dzieciaki. Wzruszyła ramionami, weszła do środka jednego z bliższych początkowi wagonów i od razu, nawet się nie zatrzymując, skierowała się w stronę lokomotywy. Wszystkie przedziały były od strony przeciwnej do peronu. Były tylko one i korytarzyk z oknami na peron. Gdy była już blisko lokomotywy, a ilość dzieciarni zauważalnie się zmniejszyła, bo wszystkie chciały być jak najbliżej gromady rodziców, zdecydowała się wejść do jednego z przedziałów. Nie miała żadnego bagażu do umieszczenia na polce, wiec od razu usiadła pod oknem, tyłem do kierunku podróży. Przedział był kompletnie pusty.
   * Może to i lepiej * pomyślała dziewczyna.
   Miała dosyć tego wszystkiego. Bez żalu opuszczała Londyn, nic jej z nim nie łączyło. Jedyne, co ja martwiło to, to że tamten chłopak ją widział. Po stokroć wolałaby już być na Silentix'ie i wysłuchiwać tyrady rodziców o jej 'wymykaniu się' niż być zagubiona w czasie.
   * I tak pewnie uznał, ze cos mu się przywidziało * uspokajała samą siebie. * Albo zapomniał już o nocy. Ja sama chętnie bym o tym zapomniała. *
   Czarodziejka oparła głowę o siedzenie, przymknęła oczy. Wtem wagonem szarpnęło. Nastolatka otworzyła oczy i wyjrzała przez okno. Pociąg zaczął się rozpędzać. Drzwi przedziału otworzyły się i bez słowa weszła piątka jakiś dzieciaków.
   * To będzie długa podróż * skwitowała w myślach.
   Nogi położyła na metalowym pręcie biegnącym jakieś 10 cm nad podłogą, z torebki wyjęła szkicownik i powiększyła go, lecz magii użyła tak, żeby nikt nic nie widział. Wzięła ołówek i zaczęła kreślić podstawę do bazy. Miała genialny pomysł na rysunek.
***
   Rodzeństwo machało matce na pożegnanie. Jej słowa 'Żegnajcie! Wszystko będzie dobrze' już dawno zagłuszył dźwięk maszyny. Wagonem szarpnęło, a pociąg ruszył. Gdy matka zniknęła im z oczu, Piotr pociągnął Łucję ku korytarzowi.
   - Chodźcie - tylko tyle zdołał wykrztusić z siebie.
    Łucja nie widziała nawet dokąd ja prowadzi, ponieważ wzrok przysłoniły jej łzy. Minęła ledwie chwila od rozstania, a ona już tęskniła za mamą. Piotr otworzył drzwi do przedziału i wpuścił rodzeństwo. Siedzieli tam już chłopiec oraz dziewczynka. Nie odezwali się ani słowem; zresztą można się było tego spodziewać. Edmund westchnął w duchu. Miał dosyć tego wszystkiego. Piotr włożył ich walizki na specjalną półkę nad siedzeniami, Edmund, by pokazać swoją wyższość, odmówił pomocy i sam położył swoją walizkę, reszta w tym czasie usiadła. Lucja i Zuzanna razem z Edmundem po jednej, Piotr po drugiej stronie, obok nieznajomych.
   Edmund, który siedział przy oknie zapatrzył się na widok. Pociąg wyjechał z miasta, dookoła nich były zielone pola, a w oddali ciemny las, między nimi przebłyskiwała rzeka.
   Co jakiś czas pociąg zatrzymywał się na stacjach i wysiadały kolejne dzieci. Było straszliwie nudno.
   W pewnym momencie Piotr odłożył czytaną książkę, wstał i skierował się do drzwi.
   - A ty dokąd? - zatrzymał go zgryźliwy glos Edmunda.
   - Idę się przejść. Za chwile wracam.
   Wyszedł i zamknął pospiesznie za sobą drzwi przedziału, zanim zdążyli powiedzieć coś jeszcze.
   Sam nie wiedział, dlaczego wyszedł. To było jakieś wewnętrzne przeczucie, tak jak wtedy w nocy, tyle ze tym razem nie dotyczyło ono niebezpieczeństwa. Zamiast na tył, jak z początku zamierzał, poszedł w kierunku lokomotywy. Obojętnie przyglądał się dzieciakom w przedziałach. Wtem zauważył pewną osobę. Jego serce zaczęło szybciej bić, poruszone wspomnieniem z nocy...
***
   Czarodziejka prawie skończyła rysunek, brakowała jej już tylko jedna postać. Zdążyła narysować siedem dziewcząt, czyli prawie cały klub Idrix. Ołówkiem delikatnie poprawiła zarys skrzydeł Marceliny, dodając im efekt ruchu. Jej kompani z przedziału już dawno wysiedli na okolicznych stacjach; była w nim sama.
   Wtem drzwi uchyliły się i wszedł chłopak.
   - Mogę usiąść na chwilę? - spytał.
   Dziewczyna spojrzała na niego, a jej serce zmyliło na sekundę rytm. To był ten chłopak z nocy! Szybko odzyskała panowanie nad sobą. Wzruszyła ramionami i obojętnym tonem odpowiedziała:
   - Jeśli musisz?...
    Laura wróciła do szkicowania ostatniej postaci, którą była Izis. Chłopak zaś usiadł na przeciwko niej i odchrząknął. W efekcie spojrzały nań intensywnie zielone oczy z czarnymi obwódkami.
   - No mów rzesz wreszcie o co chodzi.
   - Czy ty nie byłaś w nocy koło mojego... hm... domu?
   Uniosła w zdumieniu prawą brew, nauczyła się tego od swojego dawnego mentora, Halta. Świetnie udała zdziwienie.
   - Chłopie, żebym to ja najpierw wiedziała, gdzie ty mieszkasz. Z tego co wiem, Londyn jest dość duży.
   Zagięła go tym. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zrezygnował. Zamiast tego spytał:
   - Zabawny przypadek, ze znaleźliśmy się w tym samym wagonie, prawda?
   Laura spojrzała na niego, po czym znów skierowała wzrok na rysunek i całkowicie poważnie odpowiedziała:
   - Nie wierzę w przypadki.
   Piotr zamilkł, lecz po chwili odezwał się:
   - Skąd jesteś?
   - Chodzi ci o miasto czy kraj?
   - Chyba i o to, i o to - zająknął się.
   - Ciężko to nazwać miastem, bo pochodzę ze wsi, a przynajmniej tam się wychowałam. Nie będę mówić nazwy, bo i tak nie wiedziałbyś, gdzie to jest. Wiedz tylko, że mieszkałam wcześniej w III Rzeczpospolitej Polsce.
   Piotr zmarszczył brwi.
   - Słyszałem o II Rzeczpospolitej, ale o trzeciej?
   - Ach, wybacz - rzuciła zgryźliwie Laura. - Po wojnie to będzie Polska Rzeczpospolita Ludowa.
   - O ile się skończy - westchnął Piotr, nie dodając nic o tym 'wróżeniu przyszłości'.
   - Skończy się - ucięła czarodziejka - wytrzymaj jeszcze gdzieś 5 lat.
   - Skąd wiesz? I czemu wyjechałaś ze swojego kraju? - teraz naprawdę go zaintrygowała.
   - Przeczucie? A może cos więcej? Nie wiem - wzruszyła ramionami, kłamiąc i odpowiedziała na drugie z pytań - Czemu wyjechałam? A ty byś nie wyjechał, gdyby ci grozili, ze jak nie ogłosisz, ze jesteś Niemcem, to kulka w łeb i będziesz gryzł ziemię? - jej glos nabrał groźnego tonu, podniosła głowę znad szkicownika i wpatrywała się w niego gniewnie, a jej oczy przybrały barwę bardzo ciemnej zieleni.
   Oczywiście nic takiego się nie stało, ze zmuszono ja do wyjazdu, ale on nic o tym nie wiedział.
   - Nie wyjechałbyś, - kontynuowała - gdyby każdego dnia wisiała nad tobą groźba, że wyślą cię do Auschwitz albo innego obozu? - nie miała pojęcia, czy w 1940 Hitler już budował obozy i wysyłał tam ludzi, czy dopiero później to robił, lecz wysunęła ten argument. - Powiedz, nie wyjechałbyś? Czuje się Polką i nie zamierzam się tego wyrzekać. Chcę, by mój kraj przetrwał taki, jak go pamiętam, a nie z zaburzonego obrazu nazistów.
   Prychnęła z oburzeniem i wróciła do rysunków. Piotr zebrał się na odwagę.
   - Co rysujesz?
   - Nic, co by ciebie dotyczyło - warknęła zatrzaskując szkicownik.
   Siedzieli chwilę w ciszy. Czarodziejka odetchnęła głęboko i odchrząknęła.
   - Sorki... Po prostu nie mam dziś najlepszego humoru, a to, dlaczego wyjechałam, obudziło we mnie wspomnienia i złość na okupanta. Kiedy jestem zła, to mogę być trochę wredna.
   Chłopak uśmiechnął się lekko.
   - Trochę? - uniósł w zdumieniu brwi - Trochę bardzo wredna. Myślę, że dogadałabyś się z moim bratem Edmundem. A tak w ogóle to jestem Piotr Pevensie.
   - 'Mirage', Laura 'Mirage' - przedstawiła się dziewczyna. - Dokąd was wysłali?
   - Nas? - był jakby trochę nieprzytomny po jej wywodzie, widać było, że jego myśli krążą daleko.
   - Wnioskuję, że skoro mówiłeś o bracie, to wysłano was razem.
   - Masz racje. Mama wysłała nasza czwórkę...
   - Czwórkę? - na ustach Laury zagościł na chwilkę uśmiech. - Czyżbyś miał jeszcze dwóch braci?
   - Nie, mam dwie siostry - serce Laury znów zmyliło rytm.
   * Czyżby to oni? Czwórka z przepowiedni? Uchowajcie ich...* pomyślała.
   - Mama wysłała nas do pewnego profesora na wieś.
   - Niech zgadnę, profesor Kirke?
   - Skąd?...
   - Przeczucie - zaśmiała się cichutko, widząc jego zdumienie, po czym dodała - Tym razem żartuję. Przecież masz karteczkę z adresem. Mnie wysłano do wuja.
   - Czy nie chodzi przypadkiem o tego profesora? - spytał rozchmurzając się.
   Na samym początku podroży zdjęła płaszcz, więc nie mógł zobaczyć adresu i skojarzyć faktów. W jej oczach zatańczyły złote iskierki, lecz wziął to za skutek światła słonecznego.
   - Raczej nie, to byłby zbyt duży zbieg okoliczności - jego naiwność wprawiła ją w dobry humor - zresztą przekonasz się... Może... Tak myślę, że powinieneś już wracać do rodzeństwa. Beda się niepokoić.
   - Nie sądzę, a co, wyganiasz mnie? - odpowiedział.
   - No idźże już - nie odpowiedziała bezpośrednio na pytanie, ale nie odniósł wcale wrażenia, że jest tak, jak zapytał, bo posłała mu przepiękny uśmiech - Spotkamy się jeszcze. Obiecuję.
   Spojrzał na nią zdumiony.
   - Wcale nie chciałem od ciebie wymagać obietnicy - powiedział, ale wstał i zaczął kierować się do drzwi.
   - Ależ chciałeś, chciałeś. Już ja dobrze znam chłopaków takich jak ty.
   - Dlaczego wszystkie dziewczyny są takie irytujące?
   - Mam ci na to odpowiedzieć? Bo uwielbiają wkurzać chłopaków - uśmiechnęła się - A teraz leć już.
   Gdy tylko Piotr wyszedł, jej uśmiech zniknął. Oparła głowę o szybę i westchnęła...
   - Co ty wyprawiasz Fairy?... Nie... Co JA robię?... W co ja pogrywam?... Chrońcie ich dobre duchy...
***
   Piotr wszedł do ich przedziału jakiś dziwnie rozpromieniony.
   - Gdzie żeś się podziewał tak długo? - przywitała go Zuza.
   - Nigdzie. Spacerowałem sobie po pociągu - odparł bez zająknięcia.
   Na razie nie chciał nikomu mówić o dziewczynie, którą spotkał i o swoich podejrzeniach. Był prawie pewien, że widział ją w nocy koło ich domu. Gdyby to powiedział, reszta na pewno uznałaby go za wariata i wyśmiała. Był najstarszy, więc nie chciał się zbłaźnić i obniżyć swojego autorytetu wobec rodzeństwa.
   - A może wielki pan Piotruś poznał jakąś śliczną panienkę, co? - rzucił zgryźliwie Edmund.
   - Skąd ci to przyszło do głowy? A może jesteś zazdrosny, że ja mam szansę znaleźć dziewczynę, a ty nie??? - zripostował, zaczynając się denerwować.
   - Dajcie już spokój - przerwała im Łucja. - Nie pamiętacie już, że mama nie kazała nam się kłócić?
   - Mamy tu nie ma - odparł lekceważąco Edmund.
   - Co nie oznacza, że macie łamać jej polecenia - broniła swego Łucja.
   - Łucja ma racje - poparła ją Zuzanna. - Zresztą, jaki wizerunek naszej rodziny kreujecie w oczach innych - w tym miejscu wzrokiem wskazała na dwoje dzieci w ich przedziale.
   Akurat wtedy pociąg zatrzymał się na kolejnej stacji. Dziewczynka na oko jedenasto-, dwunastoletnia i dziewięcioletni chłopczyk wzięli swoje bagaże i wyszli z przedziału.
   Edmund uniósł brwi i uśmiechnął się triumfalnie.
   - A teraz?
   Zuzanna zamiast odpowiedzieć powróciła do książki, którą czytała, Łucja przytuliła się do niej, Piotr przymknął oczy i oparł głowę o siedzenie, jakby miał wszystkiego dosyć, a Edmund zaczął wyglądać z niepokojem przez okno. Wypatrywał towarzyszy podroży. Odnalazł wzrokiem dziewczynkę. Była przy niej kobieta w średnim wieku, w dwóch palcach trzymała karteczkę z adresem i wpatrywała się w nią tak, jakby ktoś podsunął jej worek kompostownika, a nie dziewczynkę. W końcu puściła ją, wzruszyła ramionami i kazała dziecku iść.
   A nóż trafią też do takiej osoby, która  będzie się nimi opiekować 'z przymusu' i będzie dla nich okropna? Ta myśl strasznie go dręczyła i nawet piękny, słoneczny dzień nie poprawiał mu nastroju. Wiedział, że jeszcze kilka (może dziesięć, maksimum piętnaście?) stacji i nadejdzie ich kolej, by wysiadać. Wywołają ich, by wysiedli. Już konduktorzy o to zadbają, żeby wysiedli kiedy trzeba. Zostali sami w przedziale. Nawet Piotr wrócił do swojej lektury i zapomniał o całym świecie.
***
   Dziewczyna zdjęła swoje słuchawki. Nie dałaby rady słuchać ani jednej nuty więcej. Od kiedy wyszedł Piotr, zaczęła ją strasznie boleć głowa. Nie miała już ochoty rysować, więc schowała szkicownik i przybory. Musiała coś z tym zrobić. Wzięła kartkę z adresem, bilet i oczywiście swoją torebkę. Wyszła na korytarz i spotkała jednego z pracowników.
   - Przepraszam - odezwała się i pokazała mu kartkę z adresem - jak daleko jeszcze?
   - Hm... - młody mężczyzna zamyślił się na chwilę - jeszcze sześć stacji plus twój przystanek. Na tej siódmej od teraz będziesz wysiadać.
   - Ok, dzięki.
   Szybko wróciła do przedziału i założyła płaszczyk, a kartkę z powrotem przywiązała. Usiadła przodem do kierunku jazdy i wypatrywała następnej stacji. Gdy ujrzała ją na horyzoncie, wstała i szybko wyszła z przedziału, kierując się do przejścia miedzy wagonami, gdzie spotkała innego pracownika.
   - A  ty dokąd? - zapytał znudzony.
   - Wysiadam tutaj.
   Spojrzał na jej kartkę z adresem i uniósł brwi.
   - Wcale nie, jeszcze kilka stacji.
   - Kiedy ja musze wysiąść - jej glos przybrał błagalny ton, pociąg zaczął zwalniać, miała tylko kilka chwil - proszę... Mówiłam wujowi, ze pozałatwiam kilka spraw i dotrę do niego.
   - Nie. Przykro mi, ale będziesz musiała obyć się bez tych spraw.
   - Uwierz mi, nie chciałam tego robić - westchnęła.
   - Czego? - zainteresował się.
   - A już niczego... Przypomniałam sobie, ze przecież nie wie pan, kim jestem...
   Gdy tylko pociąg się zatrzymał, udała że chce odejść do przedziału, lecz mężczyzna ją zatrzymał.
   - Kim jesteś? - złapał haczyk.
   - Kimś ważnym, a teraz nartka! - zawołała, otworzyła szybko drzwi i wyskoczyła z pociągu, pokonując szybko barierki i łączenia wagonów; nie bawiła się w grzeczną dziewczynkę, po prostu przez nie przeskoczyła.
   - Wracaj tutaj! - mężczyzna chciał za nią iść, ale czarodziejka poruszyła palcami, rzucając zaklęcie i drzwi zamknęły mu się przed nosem.
   Zaśmiała się i poszła głębiej na stację. To było takie dziecinnie proste. Dzieciaki powoli odchodziły.
   Wiedziała, że te wydarzenia przyciągną jego uwagę. W końcu za ciche to nie było. Odszukała jego przedział i powolutku poszła w tamta stronę. Pociąg miał właśnie ruszać, gdy spojrzał na nią. Widziała również, że reszta jego rodzeństwa na nią patrzy. Uśmiechnęła się słodko i pomachała Piotrowi. Spłonął buraka, ale nieśmiało jej odmachał. Wybuchła śmiechem. Pociąg ruszył, a ona odwróciła się i pomaszerowała przez wioskę w kierunku lasu. Miała kilka kilometrów do przebiegnięcia.
   Gdy miała pewność, że nikt jej nie zobaczy, przemieniła się w wilka. Rozciągnęła się z zadowoleniem i zaczęła biec. Las miał tysiące woni. Dobrze wiedziała, którędy ma biec. Myślała, jak to cudnie jest mieć taką moc. I w dodatku minął ból głowy.
   I tak będzie u profesora przed rodzeństwem. Pociąg jechał okrężną drogą i miał po drodze jeszcze kilka stacji. Dobrze, nie chciała bowiem, by oni wchodzili jej w drogę, mogliby nabrać podejrzeń. Miała do pogadania z profesorem.
***
   Cała czwórka drgnęła, gdy usłyszała krzyk mężczyzny.
   - Wracaj tutaj!
   Odpowiedzią był tylko dźwięk gwałtownie zamykanych drzwi do wagonu.
   - Co to było? - spytała przestraszona Lucja.
   - Na pewno nic ważnego - uspokoiła ją Zuzanna i powróciła do książki.
   Chłopcy nie byli jednak tego tacy pewni. Edmund uporczywie wpatrywał się przez okno.
   - Spójrzcie - powiedział w pewnym momencie.
   Rodzeństwo wyjrzało przez okno. Piotr zamrugał ze zdziwienia. Laura! Przecież mógł się domyślić, że ta dziewczyna zawsze ma swoje szalone pomysły. Jednocześnie poczuł ukłucie żalu, że jednak nie jedzie ona do profesora Kirka, tak jak oni. Uśmiechnęła się, Piotr był prawie pewien, że do niego, i pomachała mu. Chłopak zaczerwienił się i nieśmiało odmachał. Widział, że zaśmiała się, widząc to. Wagonem szarpnęło, pociąg ruszył, a czarodziejka zniknęła mu z oczu.
   - Kto to był? - spytała Zuzanna.
   - Nie poznałeś żadnej panienki, co? - dogryzał mu Edmund.
   - Dajcie spokój! - Piotr zaczynał się irytować. - Nie mam pojęcia, co to była za dziewczyna! Widziałem ją pierwszy raz na oczy tutaj, przed chwilą.
   - Ta, jasne, a ja jestem Święty Mikołaj - zakpił młodszy brat.
   Piotr spiorunował go wzrokiem, tak że ten nie odezwał się więcej, choć miał na to wielka ochotę. Milczeli przez resztę podroży.
***
   Biała wadera otrząsnęła się z wilgoci. Stała w cieniu drzew, w pobliżu dużego, starego domu. Patrzyła, jak kobieta wychodzi, a po chwili ujrzała ją, gdy wyjechała bryczką. Zapewne po tamte dzieciaki. Gdyby to było możliwe, skrzywiłaby się, widząc jak tamta uderzyła klacz batem. Jeszcze za to zapłaci. Wilczyca była kategorycznie przeciwna używaniu tego narzędzia. Gdy tylko kobieta zniknęła jej z oczu, przemieniła się.
   Laura spojrzała na swój strój i skrzywiła się. Dość spódnicy jak na jeden dzien. W dodatku buty zaczynały obcierać jej piety. Pstryknęła palcami, rzucając zaklęcie. Jej dotychczasowe ubranie zmieniło się na niebieskie jeansy, zieloną bluzkę z ptakami z Angry Birds oraz niebieskie trampki, a włosy magicznie splotła w warkocz.
   Torebeczka zniknęła, telefon znalazł się w kieszeni spodni, a resztę dziewczyna zmieniła w energie i wysłała do środkowej części Kamienia Ziemi. Bardzo często tak robiła, gdy nie chciała by ważne rzeczy nie wpadły w niepowołane ręce.
   Odetchnęła głęboko i podeszła do drzwi. Uchyliła je cichutko i weszła do środka. Nie powinien mieć jej tego za złe. W końcu znal charakter czarodziejki. Dziewczyna skierowała się ku schodom, lecz podłoga zaskrzypiała i przyciągnęła uwagę domownika. Dziewczyna zamarła, słysząc kroki.
   - Pani Mcready? Zapomniała pani czegoś? - rozległ się blisko męski głos.
   Laura nie odezwała się ani słowem, tylko czekała bez ruchu.
   - Mówiłem pani po stokroć, żeby przygotowała pani sobie listę rzeczy, które potrze... - mężczyzna przerwał, widząc dziewczynę. - O mój... - nie dokończył, będąc w wielkim szoku. - Czy to... nie, to niemożliwe...
   Filiżanka z herbatą, która dotychczas trzymał w ręce, spadła na podłogę razem ze spodeczkiem i rozbiła się.
   Dziewczyna uśmiechnęła się, lecz nie był to uśmiech radosny. Mimo iż jej usta rozciągnięte były w niewymuszonym uśmiechu, to oczy pozostawały ponure.
   - Witaj Digory...

***
Okay, po przeszło miesiącu udało się. Przeżyłam w czasie pisania dwa kryzysy, ale dokończyłam.
Troszkę dłuższe od poprzednich, ale mam nadzieję, że Wam się spodoba. Dla przypomnienia na początku dałam (tak jak w LOK) krótkie streszczenie poprzednich opowiadań.


4 komentarze:

  1. Wspaniały rozdział. Nie mogę się doczekać kolejnego.

    OdpowiedzUsuń
  2. kiedy będzie kolejny i czy będą obrazki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama się zastanawiam, kiedy będzie. Strasznie mnie wciągnęło :)

      Usuń

Dziękujemy za wszystkie komentarze