niedziela, 10 maja 2015

Rozdział 1 'Niespokojna noc'

   Był siedemnasty sierpnia 1940 roku. Edmund Pevensie wyjrzał przez okno na Londyn. Przez noc mknęły nad miastem samoloty Luftwaffe, a londyńskie syreny wyły ostrzegawczo. Bombardowano bezlitośnie jego ukochane miasto, nie zważając ni to na żołnierzy, ni to na ludność cywilną.
   Edmund miał dziesięć lat, ciemne, prawie czarne włosy i brązowe oczy.
   - Edmund! Co ty robisz? – syknęła karcąco jego matka, wchodząc z pośpiechem i strachem do pokoju, jednocześnie zbierając potrzebne rzeczy – Odejdź od okna! Piotrze zabierz go stąd!
   - Jasne mamo. Chodź Edmund!
   Piotr wyciągnął swojego młodszego brata z pokoju. Miał on czternaście lat i był najstarszy z rodzeństwa Pevensie. Jego włosy, przycięte na ówczesną modę, były koloru ciemny blond, a niebieskie oczy patrzyły ze złością na młodszego brata, który po raz kolejny okazał swoją nierozwagę.
   - Oszalałeś? – syknął na niego z wyrzutem.
   Edmund jak zwykle zlekceważył jego słowa. Oprócz Piotra miał on jeszcze dwie siostry: trzynastoletnią Zuzannę i ośmioletnią Łucję.
   Najmłodsza z rodzeństwa, ciemnowłosa Łucja, leżała w swoim łóżku ze strachem myśląc, co ich czeka tej nocy. Nakryła głowę kołdrą, by nie słyszeć wybuchów bomb. Do pokoju wpadła Zuzanna, żeby zabrać najpotrzebniejsze rzeczy.
   - Boję się Zuziu – wyszeptała dziewczynka.
   - Co ty tu robisz? – wybuchła na nią Zuza.- Tu jest niebezpiecznie – wyciągnęła ją z łóżka – Chodź.
   Obydwie ruszyły szybko w kierunku wyjścia z domu. Spotkały tam swoją zdenerwowaną matkę.
   - Lećcie do schronu – poleciła im kobieta.
   Za dziewczynkami pobiegli również chłopcy, a na końcu matka. W połowie drogi Edmund przystanął.
   - Ojciec! – odwrócił się i pobiegł w kierunku domu.
   - Edmund! Wracaj tu natychmiast! – krzyczała za nim Helena Pevensie ze strachem w głosie.
   Piotr westchnął w duchu. Dlaczego Edmund musiał być taki nieostrożny? To pytanie wciąż go nurtowało. W każdym razie to on musiał zawsze przywoływać swojego brata do porządku, nawet za cenę zdrowia czy życia. Tak już było, że to on, jako najstarszy musiał być tym ‘odpowiedzialnym’, co nie do końca mu odpowiadało. Owszem, miał trzynaście lat, ale nie miał tyle cierpliwości, by nie kłócić się z Edmundem i nie przypominać mu dosłownie na każdym kroku o jego dziecinności. Za to w stosunku do Łucji i Zuzanny był perfekcyjnym, opiekuńczym i kochającym starszym bratem. Dla nich z wielką chęcią by się poświęcił.
   - Zajmę się nim! – krzyknął i również pobiegł w kierunku domu.
   Helena chciała na początku go powstrzymać, lecz uznała, że da sobie radę i że jej opieki bardziej wymagała Łucja.
***
Zajmijmy się może teraz losami Laury. Gdy tylko porwał ją wir, przed jej oczami zaczęły przesuwać się obrazy z ostatnich siedemdziesięciu czterech lat. Widziała zjednoczenie Niemiec, porozumienia przy Okrągłym Stole…
   Tak, wiedziała już co zrobiły czarownice. Wysłały ją w przeszłość. W ten sposób miały pewność, że albo nie dożyje walki z nimi, albo będzie na nią zbyt słaba i stara.
   Bezsilna czarodziejka musiała poddać się wirowi. Jej cierpliwość była na wyczerpaniu. Miała potworne zawroty głowy.
   - Dosyć tego! – wykrzyknęła w końcu, a w te dwa słowa włożyła potężną magiczną energię.
   Zaczęła kręcić się coraz szybciej, a obrazy rozmyły się w pędzie. Nagle pojawiły się w nich pęknięcia, a odłamki zaczęły wirować razem z Laurą. Niektóre z nich, przelatując, raniły ją w ręce i nogi. Wreszcie wszystko ustało, a ona leżała na nieznanej ulicy w środku nocy. Ku jej zdumieniu nie paliły się żadne lampy, a z kilkudziesięciu miejsc strzelały w niebo snopy światła. Usiadła gwałtownie i zaraz tego pożałowała. Zrobiło jej się niedobrze, a do tego doszły jeszcze te potworne zawroty głowy. Ukryła ją między kolanami, czekając na poprawę. Skrzydła zniknęły, miała na sobie to samo ubranie co nad jeziorem, z jednym wyjątkiem, zamiast sandałów miała swoje ulubione, czerwone trampki. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak wielkie niebezpieczeństwo jej grozi.
   Gdy mdłości ustąpiły, dziewczyna rozejrzała się dookoła. Dopiero teraz usłyszała silniki samolotów i wybuchy bomb. Zrozumiała gdzie jest. Londyn 1940… Laura zaklęła cicho. Pasek z pistoletem uwierał ją w nogę. Nie mogła go mieć, nie tutaj. Wyszeptała szybko zaklęcie i rewolwer zniknął razem z pokrowcem. Dziewczyna bardziej wyczuła coś niż usłyszała. Spojrzała powoli w górę i…
   - Tarcza Yin-Yang!
   W ostatniej chwili! Resztki wybitej szyby z domu przy drodze z całej siły uderzyły w jej magiczną tarczę. Serce tłukło się w piersi dziewczyny. Zerwała się na nogi i czym prędzej pomknęła ulicą. Cały świat dookoła zlał się w jedną, szarą plamę. Nie liczyło się nic, prócz szaleńczego biegu. Pociski spadały coraz bliżej. W końcu nie dawała już rady. Nie znała ówczesnego Londynu. Powiedzmy szczerze, nawet współczesnego sobie nie znała, bo nigdy w nim nie była.
   Potknęła się nagle o cegłę z rozwalonego domu i upadła, boleśnie raniąc lewe kolano.
   - Niech to szlag! – wykrzyknęła, chwytając się za zakrwawione miejsce.
   Szybko wyczarowała kawałek płótna i wykonała prowizoryczny opatrunek. Podniosła się i, kulejąc, ruszyła dalej.
Może i rana szybko się zagoi, dzięki jej magii i wilkokrwistości, ale do tego czasu będzie bolała. Do rana nie powinno być po niej śladu. Nie zaszła daleko, ból był jednak zbyt silny. Zatrzymała się przy jednym z jeszcze nieuszkodzonych domów. Nagle coś usłyszała.
   - Lećcie do schronu! – był to głos dorosłej kobiety.
   Oczyma wyobraźni widziała, jak rodzina biednej kobiety biegnie się ukryć. Jakże im w tej chwili zazdrościła. Wolałaby już być w schronie niż włóczyć się po ulicach i walczyć o przetrwanie.
   - Ojciec! – usłyszała głos młodego chłopaka.
   - Edmund! Wracaj tu natychmiast!
   - Zajmę się nim! – zapewne starszy brat pobiegł za młodszym.
   Znowu ten dźwięk. Jeden z Messershmittów razem z bombowcem był prawie nad domem. Laura nie mogła zmienić biegu historii, bo mogłoby to mieć katastrofalne skutki, lecz mogła choć trochę ochronić chłopaków. Wstała i, pochylona, przekradła się bliżej budynku, tak jak to potrafią tylko członkowie Korpusu Zwiadowców.
***
Piotr wbiegł do ich rodzinnego domu. Wiedział doskonale, gdzie podział się jego młodszy brat. Chłopak miał coraz mniej czasu. Słyszał zbliżający się nieustannie warkot samolotu. Jak strzała pomknął do pokoju i zobaczył Edmunda, który brał właśnie zdjęcie ich ojca. Gdy wybuchła wojna, został powołany do wojska. Piotr miał wielką nadzieję, że nic mu nie będzie.
   - Co ty robisz? – wybuchnął gniewem starszy z chłopaków.
   Przeczucie, że coś się zbliża ni opuszczało go ani na krok odkąd wszedł do budynku. Kierowany czymś więcejniż odruchem rzucił się na brata, osłaniając go własnym ciałem. Niedaleko ich domu spadła bomba, sprawiając, że z okna wypadła, tłukąc się, szyba. Piotr pociągnął gwałtownie Edmunda w stronę wyjścia. Chłopak w ostatniej chwili chwycił ramkę ze zdjęciem.
   Piotr, gdy wybiegł z domu, przez chwilę widział koło budynku dziewczynę, mniej więcej o rok starszą. Była dziwnie ubrana, jakby nie z tego świata. Lewe kolano miała przewiązane teraz poszarpaną już chustką. Włosy splotła w warkocz. Nie widział jej oczu, lecz zapamiętał, iż miała we włosach fioletowe pasemko. Patrzyła uważnie w niebo, a prawą rękę skierowała na Messershitta, który niedawno był nad ich domem. TRACH! Ogon maszyny zapalił się i samolot zaczął spadać. Potem rozejrzała się dookoła i zobaczyła Piotra. Pamiętał dokładnie wyraz jej twarzy: szok i zatroskanie, ale przede wszystkim gniew na siebie. Posłała mu smutny uśmiech, odwróciła się i pobiegła w noc.
   Chłopcy skierowali się w stronę schronu. Piotr nie miał pojęcia, czy to co widział było naprawdę, czy był to tylko wytwór jego wyobraźni, spowodowany tą całą sytuacją z nalotem. Swoją niepewność i gniew wyładował na bracie. Wepchnął go do środka tak, że ten poleciał i przewrócił się na posłanie.
   - Czy ty zawsze musisz być taki głupi?! Nie zamierzałem zginąć przez ciebie! Dlaczego musisz zawsze narażać nas wszystkich?!
   - Piotr! – skarciła go matka podchodząc do młodszego z synów, który cały czas w ręce trzymał zdjęcie pana Pevensie.
   Zuzanna przytulała z troską Łucję i bez słowa patrzyła na Piotra. Matka pogładziła Edmunda po policzku.
   - Już dobrze…
   Piotr prychnął i ze złością zamknął drzwi. W schronie zrobiło się całkowicie ciemno.
***
Udało się! Laura ‘Mirage’ nawet w przeszłości doskonale panowała nad swoją mocą. Setki godzin treningu nie poszły na marne. Gdy tylko pilot wypuścił pocisk na dom tej rodziny, Laura użyła magii. Skierowała bombę w miejsce, gdzie nikomu nie wyrządzi szkody. Nie było to jednak daleko, by nie wzbudzić podejrzeń.
Huk sprawił, że z okien domu powypadały szyby. Czarodziejka syknęła przez żeby. Skupiła się teraz na samym bombowcu. Było to o wiele trudniejsze. Myślą dobrała się najpierw do silnika, przerwała obwody z olejem. Wyobraziła sobie zdumione miny pilotów, którzy odkryją zaraz, że silnik ni stąd ni zowąd przestanie działać, i  uśmiechnęła się mimo woli. Następnie uniosła prawą rękę i skierowała ją na Messerschmitta. TRACH! Samolot zaczął spadać, a jego ogon palił się. Nie był to jednak zwykły ogień. Użyła trochę mrocznej magii, by nie można go było tak szybko ugasić.
   Laura rozejrzała się dookoła i spostrzegła Piotra. Ich wzrok spotkał się, a ją ogarnęło dziwne uczucie, jednak otrząsnęła się z niego szybko. Na jej twarzy malowały się troska i szok.
   *Na szczęście nic im się nie stało* pomyślała.
   Była zła na siebie, że pozwoliła, by ktoś ujrzał, jak używa czarów.
   Znów ta szaleńcza gonitwa. I tym razem nie uciekła daleko. Jak na złość, wszędzie było pełno kamieni i cegieł, a przez zranioną nogę, nie mogła być tak zwinna jak zwykle. Znów upadła.
   - Who are you and what you are doing here? Kim jesteś i co tu robisz? – usłyszała pytanie.
   Przed sobą zobaczyła sześciu angielskich żołnierzy. Rozpoznała, że przemówił do niej dowódca.
   - We have no time for this. You can ask me about it later… Now help me, please…  Nie mamy na to czasu. Możecie spytać mnie o to później… A teraz pomóżcie mi, proszę… - odparła perfekcyjnym angielskim.
   Mężczyzna spojrzał na nią i oceniał, czy stanowi zagrożenie. Jej wygląd na to nie wskazywał. Prowizoryczny opatrunek przesiąkł krwią, a ręce pokrywały drobne skaleczenia. Miała przeciętą wargę, była też brudna od ziemi. Jej bluzka i spodenki nie wyglądały lepiej – ze śladami ziemi i trawy. W takim stanie sprawiała wrażenie niegroźnej nastolatki. BŁĄD. Nawet w takim stanie była śmiertelnie niebezpieczna. Żołnierz jednak nic takiego nie dostrzegł. Dla niego była to tylko zagubiona dziewczyna.
   - Come with us. Chodź z nami – powiedział do niej miękko.
   Szli sprawnie przez ulice Londynu. Nagle żołnierze przystanęli, a dowódca rozejrzał się i skinął potakująco głową. Otworzył dobrze ukryte drzwi schronu i weszli do środka. Było tam jeszcze czterech żołnierzy i kilka sanitariuszek, które uśmiechnęły się ciepło do Laury, gdy tylko ją zobaczyły. Zaczęły szeptać między sobą.
   Może, by ułatwić sprawę, będę pisała od razu po Polsku, co mówiono do Laury, tak będzie prościej dla wszystkich.
   - Kochana, chodź tu – podbiegła do niej szybciutko urocza blondynka.
   Mogła mieć nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. Wzięła Laurę pod rękę i posadziła na prowizorycznym posłaniu.
   - Zaraz opatrzę twoje rany – zaszczebiotała, lecz jej spojrzenie wyrażało niepokój.
   Żołnierze naradzali się po cichu, ale dzięki wilczemu słuchowi Laura wszystko słyszała. Mówiono o niej. Skupiła się na pielęgniarkach. Blondyna wzięła bandaże i środki odkażające i podeszła do nastolatki.
   - Pokaż nogę – zażądała.
   - Ekhem… nie chciałabym wam sprawiać kłopotu – zaczęła – nie jest to aż takie poważne…
   - Bzdura – ucięła jedna z pozostałych sanitariuszek, tym razem brunetka.
   - Może ona hm… boi się, że coś jej zrobimy Żanette – podsunęła tak, która się pierwsza odezwała.
  - Nie o to chodzi – Laura wzięła sprawy w swoje ręce. – Mogę?
   Nie czekając na odpowiedź, wzięła bandaże od pielęgniarki. Odwinęła prowizoryczny opatrunek, nasączyła gazę środkiem odkażającym i sprawnie przemyła ranę. Z zadowoleniem stwierdziła, że rana zaczęła się goić. Na koniec wzięła bandaż i szybko zrobiła prawidłowy opatrunek.
   - Oho – zaśmiała się Żanette – zdaje się, że mamy tu kogoś z przeszkoleniem medycznym.
   - E tam – Laura zbyła to machnięciem ręki – Otrzymałam tylko naukę z podstawowych zasad pierwszej pomocy.
   - Przydałaby się nam taka dziewczyna jak ty. Przy okazji jestem Caroline – przedstawiła się blondynka.
   - Laura – uśmiechnęła się do niej.
   Poczuła na sobie spojrzenia żołnierzy, więc odwróciła się ku nim. Żołnierz, który przemówił do niej jako pierwszy, odchrząknął.
   - No więc, Lauro – zaczął. – Co robiłaś na ulicach Londynu w taką noc? Nie powinnaś być w jakimś schronie z rodziną?
   Wyczuła o co mu chodzi. Myśleli, że jest szpiegiem. Nie mogła im powiedzieć prawdy, bo by ją uznali za wariatkę. W mgnieniu oka podjęła decyzję.
   - Jak już wspomniałam, jestem Laura, Laura ‘Mirage’ – nazwisko oczywiście nic im nie mówiło – nie jestem z Londynu, jestem z Polski.  Uciekliśmy tu przed armią Niemiecką i Ros… - ugryzła się w język – i Radziecką. Ojciec wstąpił do wojska, a my z matką zamieszkałyśmy w jednej z pobliskich wsi.
   - Gdzie służy twój ojciec? – przerwał jeden z żołnierzy.
   Laura szybko przeszukała pamięć, by znaleźć jakieś oddziały Polaków.
   - Dywizjon 303 – powiedziała.
   - Nie słyszałem o żadnym Mirage w dywizjonie 303… - dowódca spojrzał na nią z uwagą.
   - Bo wstąpił tam dopiero niedawno. W każdym razie ukryłyśmy się na wsi do czasu nalotów – jej spojrzenie zachmurzyło się. – Matka zginęła, a ja razem z kilkoma mieszkańcami znalazłam się tutaj… Byłam wśród nich nowa, więc nikt nie chciał mnie przygarnąć, pozostali zatrzymali się u swoich rodzin, a ja zostałam bez schronienia. No i Luftwaffe zaczęła bombardować Londyn. Walczyłam o przetrwanie i tak mnie znaleźliście.
   - Ojej! To straszne… - Caroline podeszła do niej i serdecznie ją przytuliła. – Co teraz Michael? – zwróciła się do dowódcy.
   - Nie wiem – Michael cały czas wpatrywał się w czarodziejkę. – Tu na pewno nie może zostać. Rano ewakuują wszystkie dzieci z Londynu. Masz w Anglii jakąś rodzinę?
   Laura zastanowiła się chwilę. Oczywiście nie miała tu żadnej rodziny, chyba że taka, która jej nie znała, bo Laura się w tym czasie jeszcze nie narodziła, a nie chciała zostać wysłana do jakiś obcych ludzi. Nagle coś jej wpadło do głowy.
   - Nie jestem pewna… - udała, że się zastanawia i próbuje sobie przypomnieć. – Chwilka… Tak, mam wuja.
   - Jak się nazywa? – wtrąciła Żanette.
   - Profesor Digory… Digory Kirke.
   Nie był to jej wuj. Ale znała go i kiedyś obiecał jej, że gdy będzie w potrzebie, to może się do niego zgłosić. I teraz była taka potrzeba. A to jak się poznali i gdzie, to część zupełnie innej historii, może kiedyś wam ją opowiem.
   - Świetnie – skwitował Michael. – Rano wyślemy cię do niego, a teraz niech Caroline i Żanette zajmą się resztą twoich skaleczeń. Odpoczywaj  póki możesz.
   Jej zadrapania zaczęły już się goić, ale pielęgniarki nie odpuściły. Każde skaleczenie przemyły środkiem odkażającym, lecz przed tym Laura obmyła sobie twarz w zimnej wodzie, która ją trochę otrzeźwiła. Potem poleciły Laurze, by się położyła, a same razem z resztą sanitariuszek czuwały.
   Przez tysiące myśli dziewczyna nie mogła zasnąć. Myślała o tym, że ten chłopak zobaczył, co potrafi.
   *Będą z tego jeszcze kłopoty* stwierdziła w myślach.

   Z radością odkryła, że w kieszeni miała swój telefon. Gdy nikt nie patrzył sprawdziła, czy wciąż działa. Na szczęście tak. Dodało to jej trochę otuchy. Miała coś znajomego w tym świecie. W końcu, gdy naloty się trochę uspokoiły, zasnęła. Jutro czekała ją długa podróż.

***
Oto rozdział pierwszy. No więc, tak jak już mówiłam, historia znana, lecz nie co inna. Enjoy! Co sądzicie?
Co z tego wyniknie? Przekonajcie się w następnych rozdziałach.

P.S dziękuję za śliczne OC ^^

9 komentarzy:

  1. NIew ma za co!
    Co do opowiadania??
    Ekstra !
    Aww znam historie, lecz chyba wiem
    Ten 'wój' to u niego jest ta szafa prawda?
    Czekam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ^^
      Historia będzie nieco inna ^^ Jeśli mi wena pozwoli to będzie troszkę mroczniejsza...
      Tak ^^ U 'wuja' jest szafa :D

      Usuń
    2. Hehe. I jak zgade u tego 'Wója' będzie te rodzeństwo. A łucja odgryje szafe czy ktoś inny?

      Usuń
    3. Zobaczysz ;) Choć w tym przypadku będzie bardzo podobnie, choć i inaczej zarazem ;)

      Usuń
  2. Wow! Opowiadanie jest bobmowe. Znana historia, lecz w tw wykonaniu jest exstra.
    Ja pamiętam jak była lektura Opowieśći z narini to wg nie przeczytałam 2 rozdziałów, a twóją wersje mogę czytać i czytać!

    OdpowiedzUsuń
  3. Super :) Długo Ci pewnie zajęło pisanie,ale jest dopracowane do perfwekcji :) Czekam na kolejne

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy za wszystkie komentarze