Czarownice Sparx wysłały Laurę w przeszłość. Czarodziejka wylądowała w Londynie podczas bombardowania. Dzięki pomocy żołnierzy i sanitariuszek przetrwała tę noc. Została wysłana do profesora Kirke'a. W pociągu poznała chłopaka, Piotra Pevensie, którego uratowała w nocy. Prowadzą rozmowę, dzięki której Laura zaczyna się domyślać, że Piotr wie, kim naprawdę jest. Ucieka z pociągu i w wilczej postaci przybywa do zaskoczonego "wuja".
Rodzeństwo
wysiadło na stacji; oprócz nich nie było na niej nikogo. No cóż, zresztą ciężko
to było nazwać stacją. Podwyższenie zbite z desek i jedna ściana ze stojącą
przed nią tabliczką z namalowaną nazwą przystanku. Stały tam też trzy ławki dla
podróżnych.
Chwilkę po ich
wysiadce, pociąg odjechał, pozostawiając ich samych. Usłyszeli warkot
samochodu, więc zbiegli z tych kilu drewnianych stopni.
Jakież wielkie
było ich zdumienie, gdy maszyna minęła ich, przejechała przez tory, a kierowca
tylko zatrąbił.
- Czy profesor
wie, że przyjeżdżamy? – zapytała Zuzanna.
- Może
zostaliśmy źle zaadresowani – dodał Edmund wpatrując się uważnie w swoją
karteczkę z adresem.
Piotr chciał coś
powiedzieć, ale w tym momencie usłyszeli tętent
kopyt i ich oczom ukazała się dwukołówka, do której zaprzęgnięta była
biała klacz, a na koźle siedziała kobieta w wieku
pięćdziesięciu-sześćdziesięciu lat. Łucja popatrzyła ze zdumieniem i zachwytem
na zwierzę. Koń niechętnie zwolnił, a potem stanął, nawet po wydanej ostrym
głosem komendzie. Powóz zatrzymał się przed czworgiem dzieci. Kobieta spojrzała
na nich wyczekująco.
- Pani Mcready?
– odważył się spytać Piotr.
- Niestety –
powiedziała niechętnie pani Mcready i uniosła brwi w zdumieniu – To wszystko? –
widząc ich spojrzenia dodała – Cały wasz bagaż?
Młodzi ludzie
spojrzeli po sobie.
- Tak proszę
pani – odparł najstarszy z nich. – Tylko to i my.
Łucja energicznie
pokiwała głową, potwierdzając słowa brata. W lewej ręce trzymała swoją walizkę,
nie miała ze sobą swojego misia, ponieważ Edmund oddał go dzieciom z
przedziału. Z jednej strony miała mu to za złe, z drugiej zaś cieszyła się
wielkodusznością brata.
- No – odezwała się
oschle Mcready – to przynajmniej jeden problem z głowy. Wsiadajcie – poleciła.
***
- Witaj Digory…
- odezwała się cicho.
- Laura? Skąd…
Skąd ty się tu wzięłaś? – zapytał i schylił się, by pozbierać resztki
filiżanki.
- Nie kłopocz
się tak – machnęła ręką, a naczynie wraz ze spodeczkiem były znów całe w rękach
profesora, rozlana herbata była nienagannie we wnętrzu filiżanki, potem
odpowiedziała na pytanie – Magia i to tym razem nie ta dobra… Niestety…
Profesor
westchnął i gestem zaprosił ją w głąb domu. Laura uniosła brwi w udawanym
zdziwieniu.
- Chodź do
mojego gabinetu. Nie chcesz chyba rozmawiać o magii, gdy wróci pani Mcready
wraz z rodzeństwem z Londynu, które ma u mnie przetrwać naloty. Zakładam, że
już ich spotkałaś.
- Ja bym miała
ich nie spotkać? Cóż, w pewnym sensie miałam okazję poznać jednego z nich –
odparła ogólnikowo, nie chcąc się wdawać w szczegóły, na to przyjdzie pora – i
mam powody przypuszczać, że domyśla się istnienia magii.
Digory nic nie
odpowiedział, pokręcił tylko głową z niedowierzaniem, i ruszył w głąb domu.
Jeśli będzie chciała, sama opowie wszystko.
- Wiesz… Mam
wrażenie, że próbujesz ingerować w sprawy magiczne – powiedziała wchodząc po
schodach. – Ta czwórka ma się tu znaleźć przypadkiem, czy też sprowadzasz ich
ze względu na przepowiednię?
- Nie mam
pojęcia o czym mówisz – odparł wymijająco.
W tym momencie
zatrzymał się, więc czarodziejka nie miała szansy na ripostę. Rozejrzała się
dookoła, a on w tym czasie otworzył drzwi i wskazał jej pomieszczenie za nimi.
Nie czekając na słowne zaproszenie, wróżka opadła na kanapę. Czuła się trochę
jak u Faragondy, tyle że tym razem niczego nie przeskrobała, jeszcze nie.
Digory usiadł na fotelu naprzeciw niej.
- No, no, no.
Nieźle się tu urządziłeś – stwierdziła.
- Dzięki.
Starałem się, żeby w domu było przytulnie.
Kiwnęła mu z aprobatą
głową i zamyśliła się. Profesor niezbyt chciał jej przerywać, ale musiał
dowiedzieć się co się stało tam, w jej czasie; dlaczego się tutaj znalazła.
Zwłaszcza, że zaczęło dziać się coś dziwnego. Mężczyzna odchrząknął i zapytał:
- Dlaczego tu przybyłaś?
- Bo nie mogłam
zostać w Londynie? – odparła pytaniem na pytanie. – Powiem tak: to wina
czarownic Sparx, które uparły się, by zatruwać mi życie.
- Rozumiem… -
odparł ostrożnie.
- Nie, nie
rozumiesz – sprzeciwiła się, krzywiąc jednocześnie.
- Uwierz mi,
rozumiem trochę magię. Zwłaszcza po tym, co się ostatnio tutaj dzieje. Magię z
tamtej krainy czuć aż tutaj.
- CO?! –
wykrzyknęła Laura, zrywając się gwałtownie z kanapy. – Nie mów, że próbowałeś
się tam dostać.
Spojrzała na
niego, a profesor spuścił oczy i usilnie patrzył w podłogę. To ona władała
potężną magią, a nie on. Mimo znacznej różnicy wieku, Laura nadal uważała go za
tamtego nastolatka, jako którego go poznała.
- Digory, spójrz
mi w oczy – syknęła, gdy nie odpowiedział.
Podniósł powoli
wzrok, jak skarcony uczeń. Przypomniał sobie tamten pokaz jej magii, gdy
walczyła z nią… Przez chwilę wahał się, ale w końcu wykonał polecenie.
- Próbowałeś! –
wykrzyknęła Laura ze złością. – Czy ty wiesz w ogóle na co nas wszystkich
narażasz?
- Zanim powiesz
coś jeszcze – przerwał jej tyradę profesor – posłuchaj mnie uważnie. – Nie
próbowałem się tam dostać tak sobie, tylko z ważnego powodu.
- Niby jakiego,
co?
- Od jakiegoś
czasu przedostają się tutaj dziwne stwory. Są bardzo podobne do demonów, lecz
nimi nie są – cały czas siedział, a ona zaczęła spacerować po gabinecie – nikt
oprócz mnie ich nie zauważył do tej pory.
Laura myślała
intensywnie, co to mogły być za stworzenia.
- Widziałeś je
tylko ty, ponieważ miałeś swój udział w magii – stwierdziła i dodała szybko –
co nie oznacza oczywiście, że ją rozumiesz i możesz się nią bawić. Postaram się
zająć tymi stworami, ale nic nie obiecuję. Może i jestem pełnoprawną
czarodziejką, ale jeszcze mało doświadczoną i przede wszystkim młodą.
- Tak, tak, tak…
- nie skomentował jej awansu – Może coś ci pomoże informacja, że dostają się
tutaj przez szafę zrobioną z tamtego drzewa…
Laura uniosła w
zdumieniu brwi.
- Zrobiłeś z
niego szafę? – spytała zszokowana. – I
tym samym wystawiłeś się na ataki. Zdaje się, że Jadis nadal ma ochotę na ten
świat i zaczęła wysyłać tutaj swoich szpiegów.
- Na to wygląda
– westchnął profesor.
W tej chwili
usłyszeli kobiecy głos.
- Profesor Kirke
nie jest przyzwyczajony do dzieci w tym domu. Jest tu kilka zasad, których
musicie przestrzegać. Nie toleruje się tutaj krzyczenia czy biegania. Żadnego
zjeżdżania po poręczach. Nie dotykać eksponatów! – krzyknęła nagle, a jej kroki
przybliżyły się do gabinetu; tym razem dodała prawie szeptem – i najważniejsze
ze wszystkiego: pod żadnym pozorem nie wolno przeszkadzać profesorowi.
Laura wyczuła,
ze kobieta przystanęła na chwileczkę pod drzwiami, gdy wypowiedziała ostatnią
regułę, ruszyła dalej. Dziewczyna zbliżyła się do wyjścia. Usłyszała trójkę
młodych ludzi, czwarta osoba, gdy tylko wróżka podeszła do drzwi, zachłysnęła
się oddechem i pobiegła za resztą. Nastolatka uśmiechnęła się i odczekała
chwilę, by mieć pewność, że niczego nie usłyszą.
- To była pani
Mcready, moja gospodyni – odezwał się Digory. – Zakładam, że troszkę tutaj
będziesz…
- Postaram się
niezbyt długo zawracać ci głowę… Może uda mi się znaleźć sposób, by wrócić… -
posmutniała trochę.
- Cóż, czuj się
jak u siebie. Pani Mcready pokaże ci twój pokój.
- Dobrze… -
przypomniało jej się coś – hm… a jak się spyta kim jestem? Żołnierzom
skłamałam, że jesteś moim wujem, rodzeństwu też… A Mcready raczej w to nie
uwierzy…
- Zostańmy przy
tym całym wuju, skoro już się w to wkopałaś. Potem jej wszystko wyjaśnię.
- Ok. Wymyśl coś
wiarygodnego, co by mogło wyjaśnić, że ty jesteś Kirke, a ja ‘Mirage’, bo
polskie nazwisko to raczej nie jest…
- A może użyjmy
twojego nazwiska z rodziny zastępczej?
- Podejrzewaliby
coś. Zresztą już mówiłam ludziom, że jestem ‘Mirage’.
- Nie ułatwiasz
mi sprawy, ale nic się nie martw, coś wymyślę. Teraz już leć.
Laura skinęła
głową i chciała już odejść, gdy do głowy wpadła jej pewna myśl.
- A i jeszcze
jedno. Ta cała Mcready jechała po te dzieciaki, prawda? – nie czekając na
odpowiedź dodała – powiedz jej, żeby lepiej zaprzestała używania bata, bo
pożałuje tego. Nie życzę sobie, żeby tak traktowano zwierzę – od kiedy miała
własnego konia, zupełnie inaczej podchodziła do spraw związanych z tymi
zwierzętami. – Od dziś, przez cały mój pobyt, czyli, jak już mówiłam, mam
nadzieję, że nie będzie to długo, by nie sprawiać kłopotów, to ja się zajmuję
klaczą. Będzie to dla mnie namiastka mojego dawnego życia… wuju – dokończyła
zgryźliwie.
Gdy profesor
skinął jej głową na znak aprobaty, obróciła się na pięcie, trzasnęła drzwiami i
poszła poszukać pani Mcready. Digory westchnął w duchu. Nic a nic się nie
zmieniła. Może tylko była trochę bardziej pewna siebie.
Laura znalazła
ją w kuchni, już po oprowadzeniu rodzeństwa Pevensie. Powoli zaczynało się
zmierzchać…
***
Oczom rodzeństwa
ukazał się stary, duży dom. Łucja z lękiem patrzyła na niego. Podjechali pod
wejście. Pani Mcready sprawnie wyprzęgła konia i zaprowadziła go do stajni. Gdy
wróciła, zaprowadziła rodzeństwo do domu.
Rodzina Pevensie
rozglądała się z zachwytem po wspaniałym wnętrzu. Jeszcze nigdy nie widziała
takiego domu. Panowała w nim naprawdę niezwykła atmosfera: spokojna, lecz
niesamowita. Pani Mcready odchrząknęła i na nowo zaczęła swoją tyradę. W drodze
do posiadłości wyjaśniała im godziny posiłków, funkcjonowanie w tym domu etc…
- Profesor Kirke
nie jest przyzwyczajony do dzieci w tym domu – czworo par oczu spojrzało na nią
uważnie, a ona zaczęła wchodzić po schodach, po czym odwróciła się ku nim. -
Jest tu kilka zasad, których musicie przestrzegać. Nie toleruje się tutaj
krzyczenia czy biegania. Żadnego zjeżdżania po poręczach.
Pani Mcready
weszła po pierwszej części schodów i zaczęła wchodzić na drugą, a rodzeństwo
podążało za nią. Na jakby półpiętrze stało popiersie jakiegoś kolesia. Zuzanna
podeszła do niego i chciała go dotknąć. W tym momencie gospodyni odwróciła się.
- Nie dotykać
eksponatów! – wykrzyknęła, a Zuza szybko cofnęła rękę.
- No co? –
burknęła w odpowiedzi na spojrzenie Piotra.
Mcready
przybliżyła się do drzwi, przystanęła i odezwała się prawie szeptem:
- I
najważniejsze ze wszystkiego: pod żadnym pozorem nie wolno przeszkadzać
profesorowi.
Ruszyła dalej
razem z trójką rodzeństwa; Łucja zaś zbliżyła się do tajemniczych drzwi i
patrzyła na nie. W tej samech chwili po drugiej stronie się do nich zbliżył.
Wiedziała to, ponieważ w szparze między nimi a podłogą widać było cień.
Zachłysnęła się oddechem i pobiegła za resztą.
***
Piotr wpatrywał
się w mrok za oknem.
- Niemieckie
lotnictwo przeprowadziło kolejne naloty na Londyn – mówił bezbarwnym głosem
spiker w radiu. – W ich wyniku śmierć poniosło…
Zuzanna podeszła
do masywnego urządzenia i gwałtownym ruchem wyłączyła je.
- Dość już tego
– ucięła krótko.
Piotr westchnął
i wrócił do rzeczywistości. Rozmyślał, co się stało z matką i co porabia
ojciec… Głos Zuzanny i wyłączone radio
przerwały mu te myśli. A tak bardzo chciał wiedzieć czy ojciec żyje. Zbeształ
sam siebie za to, że przyszło mu do głowy choćby tylko to, że mogłoby być
inaczej.
- Drapie ta
kołdra – powiedziała Łucja i pociągnęła nosem.
Podszedł do
łóżka, w którym w koszuli nocnej i przykryta białą kołdrą leżała Łucja, i
usiadł na nim.
- Wojna nie
będzie trwała wiecznie – odezwała się Zuzanna, podchodząc do jej łóżka. –
Wrócimy do domu.
Piotrowi nie
dawały jednak spokoju słowa Laury, która powiedziała, że wojna zakończy się za
pięć lat. Coś dziwnego było w tej dziewczynie.
- Tak, o ile
jeszcze będzie stał – powiedział Edmund, wchodząc w szlafroku do pokoju.
Piotr
spiorunował go wzrokiem, a Zuzanna syknęła imię młodszego z chłopców.
- A idź ty już
lepiej spać! – skarciła go.
- Tak ‘mamo’ –
zakpił.
- Ej! – zabrał
głos Piotr i powiedział do Łucji – sama widziałaś, to miejsce jest niesamowite.
Będzie fajnie, zobaczysz. Możemy tu robić co chcemy.
Przerwał mu
dźwięczny, dziewczęcy śmiech.
- Wszystko,
oprócz biegania, krzyczenia, zjeżdżania po poręczach, dotykania eksponatów i
przeszkadzania profesorowi – wyliczała.
Piotr obejrzał
się w stronę drzwi. Oczywiście stała tam ona! Opierała się niedbale o framugę i
na palcach wyliczała ograniczenia. Tym razem włosy splotła w warkocz, a pasemko
niedbale zatknęła za ucho. Miała niebieskie spodnie i buty oraz zieloną bluzkę
z jakimś dziwnym dla niego wzorem. Jej zielone oczy lśniły przyjaźnie, a na
twarzy tkwił przepiękny uśmiech.
Przez chwilę
myślał, że przybyła by zemścić się za to, że widział jak używa magii, lecz to
uczucie bardzo szybko minęło.
- Laura?! –
zerwał się z łóżka.
- Cześć Piotruś
– mruknęła, a on zaczerwienił się.
- Nie znasz jej,
co? ‘Nie mam pojęcia, co to była za dziewczyna! Widziałem ją na oczy pierwszy
raz tutaj, przed chwilą’ – przedrzeźniał go Ed.
Piotr w odpowiedzi
rzucił w niego poduszką.
- Wmówiłeś im,
że mnie nie znasz? – uniosła w zdumieniu brwi. - Oj, nie ładnie tak kłamać. Za
karę będziesz czyścił koński boks przez tydzień – pogroziła mu palcem, a on nie
wiedział co robić. – Nie przedstawicie się?
Piotr wziął się
w garść.
- No więc –
zaczął przedstawiać wszystkich po kolei – to jest moja siostra Zuzanna, Edmund
i najmłodsza z nas wszystkich, Łucja.
- Teraz chyba ja
powinnam się przedstawić – powiedziała, uśmiechnęła się i zaczęła swoją
autoprezentację. – Jestem Laura ‘Mirage’, choć wolałabym mieć na imię Isabelle,
strateżka, tropicielka, łuczniczka, a w skrócie prosta dziewczyna, która ma
okazję pozwiedzać świat i zatrzymała się u wuja. * Oczywiście to nie jest mój wuj, gdyż jestem księżniczką Silentix’u,
jednocześnie posiadam moc Płomienia Feniksa, jestem też Królewskim Zwiadowcą nr
17, a złe czarownice wysłały mnie do was w przeszłość, bym im nie przeszkodziła
w zniszczeniu świata * – dokończyła w myślach.
Łucja się zaśmiała
i wszyscy na nią spojrzeli. Wreszcie się rozchmurzyła.
- Niby jesteś
prostą dziewczyną, a mówisz jak księżniczka – stwierdziła.
* Mała jest bystra… Trzeba będzie na nią uważać
* - pomyślała, a głośno powiedziała – Oj nie, chciałabym, ale nią nie jestem.
* A przynajmniej nie tutaj .* Za to
chyba tutaj mamy małą księżniczkę.
Mała zaśmiała
się, a Laura przysiadła się do niej na łóżko. Piotr zerwał się z łóżka i stanął
koło Zuzanny.
- Przecież
możesz siedzieć…
- Dziękuję,
postoję – odparł, czując w duchu jakby lęk; tak, ta dziewczyna jednocześnie
napawała go swego rodzaju lękiem i sprawiała, ze czuł się bezpiecznie.
- Opowiesz mi
jakąś bajkę? – poprosiła Łucja.
- Zgoda – Laura
usadowiła się wygodnie. – Rzecz działa się w odległej przyszłości. Mężczyzna szedł szybkim krokiem przez wystawny hol. Mijał
obojętnie okazałe rzeźby po obu stronach, na widok których każdy by się choć na
chwilę zatrzymał. Czerwony dywan, ze złotymi obramowaniami tłumił odgłosy jego
kroków…
Laura zaczęła
opowiadać historię Idrix’u, lecz oni nie mieli o tym
pojęcia. Myśleli, że to bajka dla dzieci. Gdy Łucja zasnęła, Laura przeciągnęła
się i wstała. Widząc zdumione spojrzenia reszty, powiedziała:
- Jeśli Łucja będzie chciała, jutro opowiem
resztę. Założę się, że wszyscy mieliśmy ciężki dzień, tak więc dobranoc.
Wyszła z pokoju. Zuzanna poszła się umyć, a
chłopcy skierowali się do swojego pokoju. Piotr jeszcze długo nie mógł zasnąć,
myśląc o tym niezwykłym dniu.
***
Laura wstała
wcześnie rano. Powitał ją deszcz. Leżała przez chwilę na łóżku, wsłuchując się
w odgłosy domu. Stwierdziła, że tylko ona i pani Mcready już wstały; reszta
domowników spała. Poleżałaby jeszcze chwilę, ale miała robotę do wykonania.
Westchnęła,
wstała z łóżka i skierowała się do łazienki. Ochlapała twarz zimną wodą i
spojrzała na swoje odbicie w lustrze i zaśmiała się. Włosy pouciekały z
warkocza, a część z nich, zwłaszcza ta od grzywki,
sterczała śmiesznie wokół głowy. Szybko je przygładziła, a niesforne pasemko
zatknęła za ucho.
Po porannej toalecie i powrocie do pokoju
stwierdziła, że na razie powinna ubrać te same ubrania co wczoraj wieczorem.
Pstryknęła palcami i miała na sobie zielony T-shirt z Angry Birds, niebieskie
jeansy oraz trampki, zaś rzeczy do spania leżały zwinięte na łóżku. Usiadła
przed toaletką i zaczęła czesać swoje strasznie splątane włosy. Rozczesując je,
przyłapała siebie na tym, że myśli o Łukaszu. Zarumieniła się lekko, gdy
przypomniała w myślach wszystkie ich gonitwy, lecz zaraz posmutniała, gdyż
uświadomiła sobie, że to już nigdy się nie powtórzy. Przynajmniej nie z nią, a
z Martą. Pomyślała gorzko, że chyba nigdy nie będzie miała prawdziwego
chłopaki. Taki pech.
Wróciła myślami do obecnej sytuacji. Nie
miała pojęcia, co mogłaby zrobić, żeby wrócić do swojego czasu. Utknęła tutaj.
Nie miała Kamienia Wspomnień, by móc podróżować tak, jak kiedyś Winx. Zresztą
wyniknęły z tego tylko same kłopoty.
W końcu rozczesała włosy i póki co spięła je
w kok, by jej nie przeszkadzały. Wyszła z pokoju i skierowała się do kuchni.
- Dzień dobry pani Mcready – przywitała
gospodynię.
- Co? A tak, tak, dzień dobry – usłyszała
odpowiedź. – Co tak wcześnie? Jest
dopiero szósta rano.
- Zawsze tak wcześnie wstaję prze pani.
- Bynajmniej nie jesteś tak rozpieszczona,
że śpisz do południa. Czego chcesz?
- Chciałam tylko powiedzieć, że idę zająć
się klaczą – odpowiedziała i wzięła jeden z noży, kierując się do połowy
bochenka chleba.
- O ósmej jest
śniadanie, a ten chleb jest wczorajszy – ostry ton gospodyni sprawił, że
zatrzymała się w pół kroku i obróciła się w kierunku rozmówczyni.
- Taki też jest
dobry, a nawet i zdrowszy. Zresztą przed pracą muszę uśmierzyć pierwszy głód – wzruszyła ramionami – i tak pewnie przez
nią i trening nie będę miała czasu na śniadanie…
- Poczekaj, tam jest świeży, jeszcze ciepły
bochen – powiedziała łagodniejszym tonem gospodyni i wskazała jej ręką chleb.
- Dziękuję – kiwnęła głową, ale gospodyni
już nie patrzyła.
Laura odkroiła piętkę chleba. Rzeczywiście
był ciepły. Wzięła masło, posmarowała nim kawałek i posoliła.
- Możesz mi podać nóż? – rozległ się ostry
ton Mcready.
- Jasne.
Czarodziejka wytarła narzędzie, zakręciła
nim, złapała za czubek i podała gospodyni, po czym ugryzła kawałek chleba.
Skórka, dobrze wypieczona, aż chrupała. Brakowało jej tego.
- Jest pyszny! – pochwaliła wypiek. – Lecę
oporządzić klacz.
- Jasne, tylko pamiętaj, że na siódmą ma być
gotowa. A, i nie zazięb się. Tylko opiekowania się chorymi dzieciakami by mi do
szczęścia brakowało.
- Proszę się nie martwić. O klacz też.
Będzie gotowa nawet i na szóstą trzydzieści – oznajmiła dziewczyna pewnym tonem
i wyszła.
Stała przez chwilę na werandzie, patrząc na
deszcz. Powietrze było cudnie świeże. Przez chwilę żałowała, że nie wzięła
żadnej bluzy, ale w końcu stwierdziła, że i tak rozgrzeje się przy pracy i ćwiczeniach.
Po chwili udało jej się oderwać wzrok od deszczu i pobiegła w kierunki stajni,
śmiejąc się jak dziecko. Gdy była na miejscu, podeszła do boksu i delikatnie
pogładziła chrapy konia.
- Cześć maleńka – wyszeptała.
Stwierdziła, że najpierw zajmie się koniem, a
potem wyczyści boks. Dopiero po tym pójdzie pobiegać i poćwiczyć, a co
najważniejsze potrenuje magię Enchantix’u. Rozejrzała się za zgrzebłem;
dostrzegła je w drugim końcu stajni. Gdy po nie poszła, szukała wzrokiem
siodła, ale niczego takiego nie dostrzegła.
* Czyli szykuje się jazda na oklep * pomyślała radośnie.
Wzięła zgrzebło i zaczęła czesać śnieżnobiałą klacz.
***
- No dalej.
Defenestracja – odezwała się Zuzanna.
Siedziała na
starej kanapie obok fotela, na którym był Piotr, a na kolanach trzymała
naprawdę gruby słownik.
- Brzmi jak kompletna nuda – odezwał się
Edmund, majstrując coś pod jednym z pozostałych foteli.
- No, co to jest defenestracja? – Zuzanna
nie zwróciła na niego uwagi.
- Pff… to z łaciny? – strzelił Piotr.
- Tak.
- Wow, ja bym
nigdy nie zgadła, bo nie uczę się łaciny – odezwała się Laura, podchodząc.
Usiadła na
kanapie koło Zuzanny.
- Tylko mi nie
pokazuj znaczenia – zastrzegła, unosząc palec. – Defenestracja… brzmi znajomo.
To wyrzucenie kogoś lub czegoś przez okno? Nie pomyliłam się chyba, co?
Zuzanna zajrzała
do słownika.
- Masz rację.
Skąd widziałaś, skoro nie znasz łaciny.
- Nie
powiedziałam, że jej nie znam, tylko że się jej nie uczę. Ale tak, to prawda,
nie znam łaciny. A skąd wiem? Historia i
druga defenestracja praska. Gdy masz nauczycielkę taką jak moja, to nigdy nie
zapomnisz faktów historycznych.
- Aha…
W tym momencie
do Piotra podeszła Łucja.
- Pobawmy się w
chowanego – zaproponowała.
- Nie żal ci
przerywać tak ‘pasjonującą’ grę? – zapytał
sarkastycznie.
- To była gra? – Laura udała zdziwienie, a
chłopak spiorunował ją wzrokiem. – No to faktycznie musieliście się nieźle
nudzić.
- No proszę… Piotrusiu… - Łucja nie dawała
za wygraną.
Chłopak
westchnął.
- Raz… dwa…
trzy…
- Serio? –
zapytał Edmund, a Łucja uśmiechnęła się.
Laura razem z
Zuzanną zerwała się z kanapy.
- Chyba
logiczne, że gram z wami – odezwała się Laura i cicho wybiegła z pokoju.
Rozbiegli się w
różne strony, a Piotrek stanął przodem do szafy i liczył do stu.
Czarodziejka
mknęła przez pokoje
. Nie przejmowała się zakazem biegania; w sumie miała zamiar złamać jeszcze kilka zasad, ot tak, dla rozrywki. Dotarła do schodów, gdy minęła ją Zuzanna. Wróżka, nie chcąc tracić czasu na stopnie, wskoczyła na poręcz i na stojąco zjechała z niej. Na końcu zgrabnie zeskoczyła. Zuzanna obejrzała się na nią zdumiona, ale nic nie powiedziała. Nastolatka dostrzegła tylko spojrzenie dziewczyny; Zuzia raczej nie polubi jej tak szybko. Skręciła w jakiś korytarz i znalazła idealną kryjówkę, starą skrzynię, Laura zaś pobiegła trochę dalej, weszła do jednego z pokoi i uśmiechnęła się. Nawet nie musiała szukać kryjówki. Weszła na kanapę, stojącą pod ścianą, położyła się na brzuchu i, patrząc w kierunku wejścia, zamarła w bezruchu, tak jak to potrafią Zwiadowcy.
. Nie przejmowała się zakazem biegania; w sumie miała zamiar złamać jeszcze kilka zasad, ot tak, dla rozrywki. Dotarła do schodów, gdy minęła ją Zuzanna. Wróżka, nie chcąc tracić czasu na stopnie, wskoczyła na poręcz i na stojąco zjechała z niej. Na końcu zgrabnie zeskoczyła. Zuzanna obejrzała się na nią zdumiona, ale nic nie powiedziała. Nastolatka dostrzegła tylko spojrzenie dziewczyny; Zuzia raczej nie polubi jej tak szybko. Skręciła w jakiś korytarz i znalazła idealną kryjówkę, starą skrzynię, Laura zaś pobiegła trochę dalej, weszła do jednego z pokoi i uśmiechnęła się. Nawet nie musiała szukać kryjówki. Weszła na kanapę, stojącą pod ścianą, położyła się na brzuchu i, patrząc w kierunku wejścia, zamarła w bezruchu, tak jak to potrafią Zwiadowcy.
Łucja biegła po
korytarzach. Wspinała się i schodziła z różnych schodów. Nie miała pojęcia,
gdzie się ukryć. Minęła już w biegu mnóstwo pokoi,
ale żaden nie wydawał się odpowiedni na kryjówkę. Za sobą słyszała Edmunda.
Nagle w korytarzu przed sobą zauważyła
zasłonę. Już, już miała się za nią skryć, gdy dopadł ją jej starszy brat.
- Pierwszy tu byłem – odepchnął ją.
Łucja oczywiście
wiedziała, że tak naprawdę to ona była szybciej, ale Edmund już taki był. Nie
przejęła się zbytnio tą sytuacją. Prychnęła tylko i pobiegła dalej. Znalazła
się na poddaszu. Pierwsze z brzegu drzwi były zamknięte, lecz następne okazały
się otwarte. Szczęśliwa Łucja wpadła do pokoju i zamarła.
W pomieszczeniu
nie było żadnych mebli; koło okna latała smętnie mucha. Coś przykuło uwagę
dziewczynki. Pod ścianą, naprzeciw niej stał wysoki przedmiot przysłonięty
materiałem. Łucja podeszła do niego powoli i odchyliła tkaninę. Jej oczom
ukazały się rzeźbione drzwi starej szafy. Uśmiechnęła się i gwałtownym ruchem
szarpnęła przykrycie; opadło dookoła niej, niemal ją zakrywając.
Dziewczyna z zachwytem patrzyła na rzeźbioną szafę. Usłyszała, że Piotr doszedł już do osiemdziesięciu siedmiu.
Dziewczyna z zachwytem patrzyła na rzeźbioną szafę. Usłyszała, że Piotr doszedł już do osiemdziesięciu siedmiu.
Ostrożnie
uchyliła drzwi i weszła do niej. Uśmiechnęła się i przymknęła drzwi. Nie
zamknęła ich jednak całkowicie, bo nie chciała się zatrzasnąć w szafie. Spojrzała przez szczelinę i zaczęła cofać się w
kierunku tyłu mebla.
Nagle coś ukłuło ją w rękę. Zamiast futra
natknęła się na igły sosny!
- Ałć – syknęła.
Cofnęła się jeszcze trochę i wypadła na
śnieg. Wstała, otrzepała brązową spódniczkę, po czym rozejrzała się. Jej oczom
ukazał się zimowy las. Drzewa wznosiły się wysoko, a ich gałęzie przepięknie
zdobił śnieg. Łucja z zachwytem chodziła wśród nich i chłonęła wzrokiem widok.
Wtem zobaczyła coś, co wydało się jej bardzo nie na miejscu. Była to stara,
londyńska latarnia uliczna. W jej wnętrzu płonął ogień. Dziewczyna powoli
podeszła do niej i dotknęła oszronionego słupa…
***
I oto po bardzo długim czasie jest trzeci rozdział Opowieści Czarodziejki. Powiem szczerze, że nie przypuszczałam nawet, że się tak bardzo rozpiszę xD
BTW wszystkie niejasności wyjaśnią się niedługo.
Tak, wiem, screeny póki co są z filmu, ale szykuję dla was kilka niespodzianek w troszkę późniejszych rozdziałach.
Tak, wiem, screeny póki co są z filmu, ale szykuję dla was kilka niespodzianek w troszkę późniejszych rozdziałach.
Enjoy! I czekam na wasze opinie w komentarzach ;)
Świetnie :D. Zastanawiam się, jak dodasz laure do walki, i czy ujawini swoje moce :D
OdpowiedzUsuńŚwienty rozdział. MAm nadizeje, że będzie krótsza przerwa :D .. xD
OdpowiedzUsuńSuper 😊😆
OdpowiedzUsuńrozdział jest iteresujący
OdpowiedzUsuńAhh jak ja kocham Opowieści z narnii, a twoje są jeszcze lepsze, ponieważ jest tam więcej magi, a także czarodziejka, która bardzo mnie interesuje, bo sama nie wiem, czy ona powie, że jest czarodziejko, czy zatrzyma to na siebie,a co najważniejsze to bardzo, bardzo, bardzo i bardzo zastanawiam się jako role będzie pełnić w Narni?
OdpowiedzUsuńCo do opowiadaniach jest piękne, i można czytać bez końca lecz chce 4!!!!!!! Och i czy można zadać kilka pytań?
Jeśli tak to spytam, a jeśli nie to nie odpowiesz proste xD.
CZy lew obdaruje ją jakimś prezentem.
Czy ona wie, o ich przyszłości.
oraz co ich czeka?
Dziękuję. Bardzo się cieszę słysząc to :3
UsuńPostaram się jak najprędzej napisać ;)
A co do pytań:
Tak.
W pewien sposób, dzięki przepowiedni, domyśla się ich losu.