piątek, 16 października 2015

Rozdział 3 'Wakacje u profesora'

W poprzednich rozdziałach:
Czarownice Sparx wysłały Laurę w przeszłość. Czarodziejka wylądowała w Londynie podczas bombardowania. Dzięki pomocy żołnierzy i sanitariuszek przetrwała tę noc. Została wysłana do profesora Kirke'a. W pociągu poznała chłopaka, Piotra Pevensie, którego uratowała w nocy. Prowadzą rozmowę, dzięki której Laura zaczyna się domyślać, że Piotr wie, kim naprawdę jest. Ucieka z pociągu i w wilczej postaci przybywa do zaskoczonego "wuja".


   Rodzeństwo wysiadło na stacji; oprócz nich nie było na niej nikogo. No cóż, zresztą ciężko to było nazwać stacją. Podwyższenie zbite z desek i jedna ściana ze stojącą przed nią tabliczką z namalowaną nazwą przystanku. Stały tam też trzy ławki dla podróżnych. 
   Chwilkę po ich wysiadce, pociąg odjechał, pozostawiając ich samych. Usłyszeli warkot samochodu, więc zbiegli z tych kilu drewnianych stopni.
   Jakież wielkie było ich zdumienie, gdy maszyna minęła ich, przejechała przez tory, a kierowca tylko zatrąbił.
   - Czy profesor wie, że przyjeżdżamy? – zapytała Zuzanna.
   - Może zostaliśmy źle zaadresowani – dodał Edmund wpatrując się uważnie w swoją karteczkę z adresem.
   Piotr chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie usłyszeli tętent  kopyt i ich oczom ukazała się dwukołówka, do której zaprzęgnięta była biała klacz, a na koźle siedziała kobieta w wieku pięćdziesięciu-sześćdziesięciu lat. Łucja popatrzyła ze zdumieniem i zachwytem na zwierzę. Koń niechętnie zwolnił, a potem stanął, nawet po wydanej ostrym głosem komendzie. Powóz zatrzymał się przed czworgiem dzieci. Kobieta spojrzała na nich wyczekująco.
   - Pani Mcready? – odważył się spytać Piotr.
   - Niestety – powiedziała niechętnie pani Mcready i uniosła brwi w zdumieniu – To wszystko? – widząc ich spojrzenia dodała – Cały wasz bagaż?
   Młodzi ludzie spojrzeli po sobie.
   - Tak proszę pani – odparł najstarszy z nich. – Tylko to i my.
  Łucja energicznie pokiwała głową, potwierdzając słowa brata. W lewej ręce trzymała swoją walizkę, nie miała ze sobą swojego misia, ponieważ Edmund oddał go dzieciom z przedziału. Z jednej strony miała mu to za złe, z drugiej zaś cieszyła się wielkodusznością brata.
   - No – odezwała się oschle Mcready – to przynajmniej jeden problem z głowy. Wsiadajcie – poleciła.
***
   - Witaj Digory… - odezwała się cicho.
   - Laura? Skąd… Skąd ty się tu wzięłaś? – zapytał i schylił się, by pozbierać resztki filiżanki.
   - Nie kłopocz się tak – machnęła ręką, a naczynie wraz ze spodeczkiem były znów całe w rękach profesora, rozlana herbata była nienagannie we wnętrzu filiżanki, potem odpowiedziała na pytanie – Magia i to tym razem nie ta dobra… Niestety…
   Profesor westchnął i gestem zaprosił ją w głąb domu. Laura uniosła brwi w udawanym zdziwieniu.
   - Chodź do mojego gabinetu. Nie chcesz chyba rozmawiać o magii, gdy wróci pani Mcready wraz z rodzeństwem z Londynu, które ma u mnie przetrwać naloty. Zakładam, że już ich spotkałaś.
   - Ja bym miała ich nie spotkać? Cóż, w pewnym sensie miałam okazję poznać jednego z nich – odparła ogólnikowo, nie chcąc się wdawać w szczegóły, na to przyjdzie pora – i mam powody przypuszczać, że domyśla się istnienia magii.
   Digory nic nie odpowiedział, pokręcił tylko głową z niedowierzaniem, i ruszył w głąb domu. Jeśli będzie chciała, sama opowie wszystko.
   - Wiesz… Mam wrażenie, że próbujesz ingerować w sprawy magiczne – powiedziała wchodząc po schodach. – Ta czwórka ma się tu znaleźć przypadkiem, czy też sprowadzasz ich ze względu na przepowiednię?
   - Nie mam pojęcia o czym mówisz – odparł wymijająco.
   W tym momencie zatrzymał się, więc czarodziejka nie miała szansy na ripostę. Rozejrzała się dookoła, a on w tym czasie otworzył drzwi i wskazał jej pomieszczenie za nimi. Nie czekając na słowne zaproszenie, wróżka opadła na kanapę. Czuła się trochę jak u Faragondy, tyle że tym razem niczego nie przeskrobała, jeszcze nie. Digory usiadł na fotelu naprzeciw niej.
   - No, no, no. Nieźle się tu urządziłeś – stwierdziła.
   - Dzięki. Starałem się, żeby w domu było przytulnie.
   Kiwnęła mu z aprobatą głową i zamyśliła się. Profesor niezbyt chciał jej przerywać, ale musiał dowiedzieć się co się stało tam, w jej czasie; dlaczego się tutaj znalazła. Zwłaszcza, że zaczęło dziać się coś dziwnego. Mężczyzna odchrząknął i zapytał:
   - Dlaczego tu przybyłaś?
   - Bo nie mogłam zostać w Londynie? – odparła pytaniem na pytanie. – Powiem tak: to wina czarownic Sparx, które uparły się, by zatruwać mi życie.
   - Rozumiem… - odparł ostrożnie.
   - Nie, nie rozumiesz – sprzeciwiła się, krzywiąc jednocześnie.
   - Uwierz mi, rozumiem trochę magię. Zwłaszcza po tym, co się ostatnio tutaj dzieje. Magię z tamtej krainy czuć aż tutaj.
   - CO?! – wykrzyknęła Laura, zrywając się gwałtownie z kanapy. – Nie mów, że próbowałeś się tam dostać.
   Spojrzała na niego, a profesor spuścił oczy i usilnie patrzył w podłogę. To ona władała potężną magią, a nie on. Mimo znacznej różnicy wieku, Laura nadal uważała go za tamtego nastolatka, jako którego go poznała.
   - Digory, spójrz mi w oczy – syknęła, gdy nie odpowiedział.
   Podniósł powoli wzrok, jak skarcony uczeń. Przypomniał sobie tamten pokaz jej magii, gdy walczyła z nią… Przez chwilę wahał się, ale w końcu wykonał polecenie.
   - Próbowałeś! – wykrzyknęła Laura ze złością. – Czy ty wiesz w ogóle na co nas wszystkich narażasz?
   - Zanim powiesz coś jeszcze – przerwał jej tyradę profesor – posłuchaj mnie uważnie. – Nie próbowałem się tam dostać tak sobie, tylko z ważnego powodu.
   - Niby jakiego, co?
   - Od jakiegoś czasu przedostają się tutaj dziwne stwory. Są bardzo podobne do demonów, lecz nimi nie są – cały czas siedział, a ona zaczęła spacerować po gabinecie – nikt oprócz mnie ich nie zauważył do tej pory.
   Laura myślała intensywnie, co to mogły być za stworzenia.
   - Widziałeś je tylko ty, ponieważ miałeś swój udział w magii – stwierdziła i dodała szybko – co nie oznacza oczywiście, że ją rozumiesz i możesz się nią bawić. Postaram się zająć tymi stworami, ale nic nie obiecuję. Może i jestem pełnoprawną czarodziejką, ale jeszcze mało doświadczoną i przede wszystkim młodą.
   - Tak, tak, tak… - nie skomentował jej awansu – Może coś ci pomoże informacja, że dostają się tutaj przez szafę zrobioną z tamtego drzewa…
   Laura uniosła w zdumieniu brwi.
   - Zrobiłeś z niego szafę? – spytała zszokowana.  – I tym samym wystawiłeś się na ataki. Zdaje się, że Jadis nadal ma ochotę na ten świat i zaczęła wysyłać tutaj swoich szpiegów.
   - Na to wygląda – westchnął profesor.
   W tej chwili usłyszeli kobiecy głos.
   - Profesor Kirke nie jest przyzwyczajony do dzieci w tym domu. Jest tu kilka zasad, których musicie przestrzegać. Nie toleruje się tutaj krzyczenia czy biegania. Żadnego zjeżdżania po poręczach. Nie dotykać eksponatów! – krzyknęła nagle, a jej kroki przybliżyły się do gabinetu; tym razem dodała prawie szeptem – i najważniejsze ze wszystkiego: pod żadnym pozorem nie wolno przeszkadzać profesorowi.
   Laura wyczuła, ze kobieta przystanęła na chwileczkę pod drzwiami, gdy wypowiedziała ostatnią regułę, ruszyła dalej. Dziewczyna zbliżyła się do wyjścia. Usłyszała trójkę młodych ludzi, czwarta osoba, gdy tylko wróżka podeszła do drzwi, zachłysnęła się oddechem i pobiegła za resztą. Nastolatka uśmiechnęła się i odczekała chwilę, by mieć pewność, że niczego nie usłyszą.
   - To była pani Mcready, moja gospodyni – odezwał się Digory. – Zakładam, że troszkę tutaj będziesz…
   - Postaram się niezbyt długo zawracać ci głowę… Może uda mi się znaleźć sposób, by wrócić… - posmutniała trochę.
   - Cóż, czuj się jak u siebie. Pani Mcready pokaże ci twój pokój.
   - Dobrze… - przypomniało jej się coś – hm… a jak się spyta kim jestem? Żołnierzom skłamałam, że jesteś moim wujem, rodzeństwu też… A Mcready raczej w to nie uwierzy…
   - Zostańmy przy tym całym wuju, skoro już się w to wkopałaś. Potem jej wszystko wyjaśnię.
   - Ok. Wymyśl coś wiarygodnego, co by mogło wyjaśnić, że ty jesteś Kirke, a ja ‘Mirage’, bo polskie nazwisko to raczej nie jest…
   - A może użyjmy twojego nazwiska z rodziny zastępczej?
   - Podejrzewaliby coś. Zresztą już mówiłam ludziom, że jestem ‘Mirage’.
   - Nie ułatwiasz mi sprawy, ale nic się nie martw, coś wymyślę. Teraz już leć.
   Laura skinęła głową i chciała już odejść, gdy do głowy wpadła jej pewna myśl.
   - A i jeszcze jedno. Ta cała Mcready jechała po te dzieciaki, prawda? – nie czekając na odpowiedź dodała – powiedz jej, żeby lepiej zaprzestała używania bata, bo pożałuje tego. Nie życzę sobie, żeby tak traktowano zwierzę – od kiedy miała własnego konia, zupełnie inaczej podchodziła do spraw związanych z tymi zwierzętami. – Od dziś, przez cały mój pobyt, czyli, jak już mówiłam, mam nadzieję, że nie będzie to długo, by nie sprawiać kłopotów, to ja się zajmuję klaczą. Będzie to dla mnie namiastka mojego dawnego życia… wuju – dokończyła zgryźliwie.
   Gdy profesor skinął jej głową na znak aprobaty, obróciła się na pięcie, trzasnęła drzwiami i poszła poszukać pani Mcready. Digory westchnął w duchu. Nic a nic się nie zmieniła. Może tylko była trochę bardziej pewna siebie.
   Laura znalazła ją w kuchni, już po oprowadzeniu rodzeństwa Pevensie. Powoli zaczynało się zmierzchać…
***
   Oczom rodzeństwa ukazał się stary, duży dom. Łucja z lękiem patrzyła na niego. Podjechali pod wejście. Pani Mcready sprawnie wyprzęgła konia i zaprowadziła go do stajni. Gdy wróciła, zaprowadziła rodzeństwo do domu.
   Rodzina Pevensie rozglądała się z zachwytem po wspaniałym wnętrzu. Jeszcze nigdy nie widziała takiego domu. Panowała w nim naprawdę niezwykła atmosfera: spokojna, lecz niesamowita. Pani Mcready odchrząknęła i na nowo zaczęła swoją tyradę. W drodze do posiadłości wyjaśniała im godziny posiłków, funkcjonowanie w tym domu etc…
   - Profesor Kirke nie jest przyzwyczajony do dzieci w tym domu – czworo par oczu spojrzało na nią uważnie, a ona zaczęła wchodzić po schodach, po czym odwróciła się ku nim. - Jest tu kilka zasad, których musicie przestrzegać. Nie toleruje się tutaj krzyczenia czy biegania. Żadnego zjeżdżania po poręczach.
   Pani Mcready weszła po pierwszej części schodów i zaczęła wchodzić na drugą, a rodzeństwo podążało za nią. Na jakby półpiętrze stało popiersie jakiegoś kolesia. Zuzanna podeszła do niego i chciała go dotknąć. W tym momencie gospodyni odwróciła się.
   - Nie dotykać eksponatów! – wykrzyknęła, a Zuza szybko cofnęła rękę.
   - No co? – burknęła w odpowiedzi na spojrzenie Piotra.
   Mcready przybliżyła się do drzwi, przystanęła i odezwała się prawie szeptem:
   - I najważniejsze ze wszystkiego: pod żadnym pozorem nie wolno przeszkadzać profesorowi.
   Ruszyła dalej razem z trójką rodzeństwa; Łucja zaś zbliżyła się do tajemniczych drzwi i patrzyła na nie. W tej samech chwili po drugiej stronie się do nich zbliżył. Wiedziała to, ponieważ w szparze między nimi a podłogą widać było cień. Zachłysnęła się oddechem i pobiegła za resztą.
***
   Piotr wpatrywał się w mrok za oknem.
   - Niemieckie lotnictwo przeprowadziło kolejne naloty na Londyn – mówił bezbarwnym głosem spiker w radiu. – W ich wyniku śmierć poniosło…
   Zuzanna podeszła do masywnego urządzenia i gwałtownym ruchem wyłączyła je.
   - Dość już tego – ucięła krótko.
   Piotr westchnął i wrócił do rzeczywistości. Rozmyślał, co się stało z matką i co porabia ojciec…  Głos Zuzanny i wyłączone radio przerwały mu te myśli. A tak bardzo chciał wiedzieć czy ojciec żyje. Zbeształ sam siebie za to, że przyszło mu do głowy choćby tylko to, że mogłoby być inaczej.
   - Drapie ta kołdra – powiedziała Łucja i pociągnęła nosem.
   Podszedł do łóżka, w którym w koszuli nocnej i przykryta białą kołdrą leżała Łucja, i usiadł na nim.
   - Wojna nie będzie trwała wiecznie – odezwała się Zuzanna, podchodząc do jej łóżka. – Wrócimy do domu.
   Piotrowi nie dawały jednak spokoju słowa Laury, która powiedziała, że wojna zakończy się za pięć lat. Coś dziwnego było w tej dziewczynie.
   - Tak, o ile jeszcze będzie stał – powiedział Edmund, wchodząc w szlafroku do pokoju.
   Piotr spiorunował go wzrokiem, a Zuzanna syknęła imię młodszego z chłopców.
   - A idź ty już lepiej spać! – skarciła go.
   - Tak ‘mamo’ – zakpił.
   - Ej! – zabrał głos Piotr i powiedział do Łucji – sama widziałaś, to miejsce jest niesamowite. Będzie fajnie, zobaczysz. Możemy tu robić co chcemy.
   Przerwał mu dźwięczny, dziewczęcy śmiech.
   - Wszystko, oprócz biegania, krzyczenia, zjeżdżania po poręczach, dotykania eksponatów i przeszkadzania profesorowi – wyliczała.
   Piotr obejrzał się w stronę drzwi. Oczywiście stała tam ona! Opierała się niedbale o framugę i na palcach wyliczała ograniczenia. Tym razem włosy splotła w warkocz, a pasemko niedbale zatknęła za ucho. Miała niebieskie spodnie i buty oraz zieloną bluzkę z jakimś dziwnym dla niego wzorem. Jej zielone oczy lśniły przyjaźnie, a na twarzy tkwił przepiękny uśmiech.
   Przez chwilę myślał, że przybyła by zemścić się za to, że widział jak używa magii, lecz to uczucie bardzo szybko minęło.
   - Laura?! – zerwał się z łóżka.
   - Cześć Piotruś – mruknęła, a on zaczerwienił się.
   - Nie znasz jej, co? ‘Nie mam pojęcia, co to była za dziewczyna! Widziałem ją na oczy pierwszy raz tutaj, przed chwilą’ – przedrzeźniał go Ed.
 Piotr w odpowiedzi rzucił w niego poduszką.
   - Wmówiłeś im, że mnie nie znasz? – uniosła w zdumieniu brwi. - Oj, nie ładnie tak kłamać. Za karę będziesz czyścił koński boks przez tydzień – pogroziła mu palcem, a on nie wiedział co robić. – Nie przedstawicie się?
   Piotr wziął się w garść.
   - No więc – zaczął przedstawiać wszystkich po kolei – to jest moja siostra Zuzanna, Edmund i najmłodsza z nas wszystkich, Łucja.
   - Teraz chyba ja powinnam się przedstawić – powiedziała, uśmiechnęła się i zaczęła swoją autoprezentację. – Jestem Laura ‘Mirage’, choć wolałabym mieć na imię Isabelle, strateżka, tropicielka, łuczniczka, a w skrócie prosta dziewczyna, która ma okazję pozwiedzać świat i zatrzymała się u wuja. * Oczywiście to nie jest mój wuj, gdyż jestem księżniczką Silentix’u, jednocześnie posiadam moc Płomienia Feniksa, jestem też Królewskim Zwiadowcą nr 17, a złe czarownice wysłały mnie do was w przeszłość, bym im nie przeszkodziła w zniszczeniu świata * – dokończyła w myślach.
   Łucja się zaśmiała i wszyscy na nią spojrzeli. Wreszcie się rozchmurzyła.
   - Niby jesteś prostą dziewczyną, a mówisz jak księżniczka – stwierdziła.
   * Mała jest bystra… Trzeba będzie na nią uważać * - pomyślała, a głośno powiedziała – Oj nie, chciałabym, ale nią nie jestem. * A przynajmniej nie tutaj .* Za to chyba tutaj mamy małą księżniczkę.
  Mała zaśmiała się, a Laura przysiadła się do niej na łóżko. Piotr zerwał się z łóżka i stanął koło Zuzanny.
   - Przecież możesz siedzieć…
   - Dziękuję, postoję – odparł, czując w duchu jakby lęk; tak, ta dziewczyna jednocześnie napawała go swego rodzaju lękiem i sprawiała, ze czuł się bezpiecznie.
   - Opowiesz mi jakąś bajkę? – poprosiła Łucja.
   - Zgoda – Laura usadowiła się wygodnie. – Rzecz działa się w odległej przyszłości. Mężczyzna szedł szybkim krokiem przez wystawny hol. Mijał obojętnie okazałe rzeźby po obu stronach, na widok których każdy by się choć na chwilę zatrzymał. Czerwony dywan, ze złotymi obramowaniami tłumił odgłosy jego kroków…
   Laura zaczęła opowiadać historię Idrix’u, lecz oni nie mieli o tym pojęcia. Myśleli, że to bajka dla dzieci. Gdy Łucja zasnęła, Laura przeciągnęła się i wstała. Widząc zdumione spojrzenia reszty, powiedziała:
   - Jeśli Łucja będzie chciała, jutro opowiem resztę. Założę się, że wszyscy mieliśmy ciężki dzień, tak więc dobranoc.
   Wyszła z pokoju. Zuzanna poszła się umyć, a chłopcy skierowali się do swojego pokoju. Piotr jeszcze długo nie mógł zasnąć, myśląc o tym niezwykłym dniu.
***
   Laura wstała wcześnie rano. Powitał ją deszcz. Leżała przez chwilę na łóżku, wsłuchując się w odgłosy domu. Stwierdziła, że tylko ona i pani Mcready już wstały; reszta domowników spała. Poleżałaby jeszcze chwilę, ale miała robotę do wykonania.
   Westchnęła, wstała z łóżka i skierowała się do łazienki. Ochlapała twarz zimną wodą i spojrzała na swoje odbicie w lustrze i zaśmiała się. Włosy pouciekały z warkocza, a część z nich, zwłaszcza ta od grzywki, sterczała śmiesznie wokół głowy. Szybko je przygładziła, a niesforne pasemko zatknęła za ucho.
   Po porannej toalecie i powrocie do pokoju stwierdziła, że na razie powinna ubrać te same ubrania co wczoraj wieczorem. Pstryknęła palcami i miała na sobie zielony T-shirt z Angry Birds, niebieskie jeansy oraz trampki, zaś rzeczy do spania leżały zwinięte na łóżku. Usiadła przed toaletką i zaczęła czesać swoje strasznie splątane włosy. Rozczesując je, przyłapała siebie na tym, że myśli o Łukaszu. Zarumieniła się lekko, gdy przypomniała w myślach wszystkie ich gonitwy, lecz zaraz posmutniała, gdyż uświadomiła sobie, że to już nigdy się nie powtórzy. Przynajmniej nie z nią, a z Martą. Pomyślała gorzko, że chyba nigdy nie będzie miała prawdziwego chłopaki. Taki pech.
   Wróciła myślami do obecnej sytuacji. Nie miała pojęcia, co mogłaby zrobić, żeby wrócić do swojego czasu. Utknęła tutaj. Nie miała Kamienia Wspomnień, by móc podróżować tak, jak kiedyś Winx. Zresztą wyniknęły z tego tylko same kłopoty.
   W końcu rozczesała włosy i póki co spięła je w kok, by jej nie przeszkadzały. Wyszła z pokoju i skierowała się do kuchni.
   - Dzień dobry pani Mcready – przywitała gospodynię.
   - Co? A tak, tak, dzień dobry – usłyszała odpowiedź.  – Co tak wcześnie? Jest dopiero szósta rano.
   - Zawsze tak wcześnie wstaję prze pani.
   - Bynajmniej nie jesteś tak rozpieszczona, że śpisz do południa. Czego chcesz?
   - Chciałam tylko powiedzieć, że idę zająć się klaczą – odpowiedziała i wzięła jeden z noży, kierując się do połowy bochenka chleba.
   - O ósmej jest śniadanie, a ten chleb jest wczorajszy – ostry ton gospodyni sprawił, że zatrzymała się w pół kroku i obróciła się w kierunku rozmówczyni.
   - Taki też jest dobry, a nawet i zdrowszy. Zresztą przed pracą muszę uśmierzyć pierwszy głód – wzruszyła ramionami – i tak pewnie przez nią i trening nie będę miała czasu na śniadanie…
   - Poczekaj, tam jest świeży, jeszcze ciepły bochen – powiedziała łagodniejszym tonem gospodyni i wskazała jej ręką chleb.
   - Dziękuję – kiwnęła głową, ale gospodyni już nie patrzyła.
   Laura odkroiła piętkę chleba. Rzeczywiście był ciepły. Wzięła masło, posmarowała nim kawałek i posoliła.
   - Możesz mi podać nóż? – rozległ się ostry ton Mcready.
   - Jasne.
   Czarodziejka wytarła narzędzie, zakręciła nim, złapała za czubek i podała gospodyni, po czym ugryzła kawałek chleba. Skórka, dobrze wypieczona, aż chrupała. Brakowało jej tego.
   - Jest pyszny! – pochwaliła wypiek. – Lecę oporządzić klacz.
   - Jasne, tylko pamiętaj, że na siódmą ma być gotowa. A, i nie zazięb się. Tylko opiekowania się chorymi dzieciakami by mi do szczęścia brakowało.
   - Proszę się nie martwić. O klacz też. Będzie gotowa nawet i na szóstą trzydzieści – oznajmiła dziewczyna pewnym tonem i wyszła.
   Stała przez chwilę na werandzie, patrząc na deszcz. Powietrze było cudnie świeże. Przez chwilę żałowała, że nie wzięła żadnej bluzy, ale w końcu stwierdziła, że i tak rozgrzeje się przy pracy i ćwiczeniach. Po chwili udało jej się oderwać wzrok od deszczu i pobiegła w kierunki stajni, śmiejąc się jak dziecko. Gdy była na miejscu, podeszła do boksu i delikatnie pogładziła chrapy konia.
   - Cześć maleńka – wyszeptała.
   Stwierdziła, że najpierw zajmie się koniem, a potem wyczyści boks. Dopiero po tym pójdzie pobiegać i poćwiczyć, a co najważniejsze potrenuje magię Enchantix’u. Rozejrzała się za zgrzebłem; dostrzegła je w drugim końcu stajni. Gdy po nie poszła, szukała wzrokiem siodła, ale niczego takiego nie dostrzegła.
* Czyli szykuje się jazda na oklep * pomyślała radośnie.
   Wzięła zgrzebło i zaczęła czesać śnieżnobiałą klacz.
***
   Łucja wpatrywała się w krajobraz za oknem. Gdzieś w oddali huknął grzmot.
   - No dalej. Defenestracja – odezwała się Zuzanna.
   Siedziała na starej kanapie obok fotela, na którym był Piotr, a na kolanach trzymała naprawdę gruby słownik.
 Laura, która skończyła swój trening i zdążyła się przebrać, w tym czasie cicho podeszła do drzwi. Miała na sobie fioletową sukienkę a'la Peggy Carter z krótkimi rękawami, długą do kolan, przewiązaną dwiema zielonymi wstążeczkami, jedną w talii, a drugą pod biustem, i czarne buty na niewysokich obcasach, zapięte w kostce. Specjalnie wybrała coś z powojennej mody, którą zresztą i tak bardzo lubiła, zwłaszcza fryzury. Włosy ułożyła tak, jak Peggy. Dziewczynie zrobiło się smutno na myśl o miłej brunetce, ukochanej Kapitana Ameryki, choć z drugiej strony ciekawiło ją bardzo, czy zaczęła już swoje wojenne podboje. Żałowała, że nie mogła jej spotkać, będąc w Londynie. Ale zapewne jeszcze nie poznała Steve'a Rogersa i wciąż szukała oraz szkoliła kandydatów na superżołnierzy...
   - Brzmi jak kompletna nuda – odezwał się Edmund, majstrując coś pod jednym z pozostałych foteli.
   - No, co to jest defenestracja? – Zuzanna nie zwróciła na niego uwagi.
   - Pff… to z łaciny? – strzelił Piotr.
   - Tak.
   - Wow, ja bym nigdy nie zgadła, bo nie uczę się łaciny – odezwała się Laura, podchodząc.
   Usiadła na kanapie koło Zuzanny.
   - Tylko mi nie pokazuj znaczenia – zastrzegła, unosząc palec. – Defenestracja… brzmi znajomo. To wyrzucenie kogoś lub czegoś przez okno? Nie pomyliłam się chyba, co?
  Zuzanna zajrzała do słownika.
  - Masz rację. Skąd widziałaś, skoro nie znasz łaciny.
  - Nie powiedziałam, że jej nie znam, tylko że się jej nie uczę. Ale tak, to prawda, nie znam łaciny. A skąd wiem?  Historia i druga defenestracja praska. Gdy masz nauczycielkę taką jak moja, to nigdy nie zapomnisz faktów historycznych.
   - Aha…
   W tym momencie do Piotra podeszła Łucja.
   - Pobawmy się w chowanego – zaproponowała.
  - Nie żal ci przerywać tak ‘pasjonującą’ grę? – zapytał sarkastycznie.
  - To była gra? – Laura udała zdziwienie, a chłopak spiorunował ją wzrokiem. – No to faktycznie musieliście się nieźle nudzić.
   - No proszę… Piotrusiu… - Łucja nie dawała za wygraną.
   Chłopak westchnął.
   - Raz… dwa… trzy…
   - Serio? – zapytał Edmund, a Łucja uśmiechnęła się.
   Laura razem z Zuzanną zerwała się z kanapy.
   - A ty dokąd? – Edmund był poirytowany.
   - Chyba logiczne, że gram z wami – odezwała się Laura i cicho wybiegła z pokoju.
   Rozbiegli się w różne strony, a Piotrek stanął przodem do szafy i liczył do stu.
   Czarodziejka mknęła przez pokoje
. Nie przejmowała się zakazem biegania; w sumie miała zamiar złamać jeszcze kilka zasad, ot tak, dla rozrywki. Dotarła do schodów, gdy minęła ją Zuzanna. Wróżka, nie chcąc tracić czasu na stopnie, wskoczyła na poręcz i na stojąco zjechała z niej. Na końcu zgrabnie zeskoczyła. Zuzanna obejrzała się na nią zdumiona, ale nic nie powiedziała. Nastolatka dostrzegła tylko spojrzenie dziewczyny; Zuzia raczej nie polubi jej tak szybko. Skręciła w jakiś korytarz i znalazła idealną kryjówkę, starą skrzynię, Laura zaś pobiegła trochę dalej, weszła do jednego z pokoi i uśmiechnęła się. Nawet nie musiała szukać kryjówki. Weszła na kanapę, stojącą pod ścianą, położyła się na brzuchu i, patrząc w kierunku wejścia, zamarła w bezruchu, tak jak to potrafią Zwiadowcy.
   Łucja biegła po korytarzach. Wspinała się i schodziła z różnych schodów. Nie miała pojęcia, gdzie się ukryć. Minęła już w biegu mnóstwo pokoi, ale żaden nie wydawał się odpowiedni na kryjówkę. Za sobą słyszała Edmunda.
   Nagle w korytarzu przed sobą zauważyła zasłonę. Już, już miała się za nią skryć, gdy dopadł ją jej starszy brat.
   - Pierwszy tu byłem – odepchnął ją.
   Łucja oczywiście wiedziała, że tak naprawdę to ona była szybciej, ale Edmund już taki był. Nie przejęła się zbytnio tą sytuacją. Prychnęła tylko i pobiegła dalej. Znalazła się na poddaszu. Pierwsze z brzegu drzwi były zamknięte, lecz następne okazały się otwarte. Szczęśliwa Łucja wpadła do pokoju i zamarła.
   W pomieszczeniu nie było żadnych mebli; koło okna latała smętnie mucha. Coś przykuło uwagę dziewczynki. Pod ścianą, naprzeciw niej stał wysoki przedmiot przysłonięty materiałem. Łucja podeszła do niego powoli i odchyliła tkaninę. Jej oczom ukazały się rzeźbione drzwi starej szafy. Uśmiechnęła się i gwałtownym ruchem szarpnęła przykrycie; opadło dookoła niej, niemal ją zakrywając.
Dziewczyna z zachwytem patrzyła na rzeźbioną szafę. Usłyszała, że Piotr doszedł już do osiemdziesięciu siedmiu.
   Ostrożnie uchyliła drzwi i weszła do niej. Uśmiechnęła się i przymknęła drzwi. Nie zamknęła ich jednak całkowicie, bo nie chciała się zatrzasnąć w szafie. Spojrzała przez szczelinę i zaczęła cofać się w kierunku tyłu mebla.
   Nagle coś ukłuło ją w rękę. Zamiast futra natknęła się na igły sosny!
   - Ałć – syknęła.
   Cofnęła się jeszcze trochę i wypadła na śnieg. Wstała, otrzepała brązową spódniczkę, po czym rozejrzała się. Jej oczom ukazał się zimowy las. Drzewa wznosiły się wysoko, a ich gałęzie przepięknie zdobił śnieg. Łucja z zachwytem chodziła wśród nich i chłonęła wzrokiem widok. Wtem zobaczyła coś, co wydało się jej bardzo nie na miejscu. Była to stara, londyńska latarnia uliczna. W jej wnętrzu płonął ogień. Dziewczyna powoli podeszła do niej i dotknęła oszronionego słupa…

***
I oto po bardzo długim czasie jest trzeci rozdział Opowieści Czarodziejki. Powiem szczerze, że nie przypuszczałam nawet, że się tak bardzo rozpiszę xD
BTW wszystkie niejasności wyjaśnią się niedługo.
Tak, wiem, screeny póki co są z filmu, ale szykuję dla was kilka niespodzianek w troszkę późniejszych rozdziałach.
Enjoy! I czekam na wasze opinie w komentarzach ;)

6 komentarzy:

  1. Świetnie :D. Zastanawiam się, jak dodasz laure do walki, i czy ujawini swoje moce :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Świenty rozdział. MAm nadizeje, że będzie krótsza przerwa :D .. xD

    OdpowiedzUsuń
  3. rozdział jest iteresujący

    OdpowiedzUsuń
  4. Ahh jak ja kocham Opowieści z narnii, a twoje są jeszcze lepsze, ponieważ jest tam więcej magi, a także czarodziejka, która bardzo mnie interesuje, bo sama nie wiem, czy ona powie, że jest czarodziejko, czy zatrzyma to na siebie,a co najważniejsze to bardzo, bardzo, bardzo i bardzo zastanawiam się jako role będzie pełnić w Narni?
    Co do opowiadaniach jest piękne, i można czytać bez końca lecz chce 4!!!!!!! Och i czy można zadać kilka pytań?
    Jeśli tak to spytam, a jeśli nie to nie odpowiesz proste xD.
    CZy lew obdaruje ją jakimś prezentem.
    Czy ona wie, o ich przyszłości.
    oraz co ich czeka?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Bardzo się cieszę słysząc to :3
      Postaram się jak najprędzej napisać ;)
      A co do pytań:
      Tak.
      W pewien sposób, dzięki przepowiedni, domyśla się ich losu.

      Usuń

Dziękujemy za wszystkie komentarze